Kilka lat temu na międzynarodowej konferencji naukowej poświęconej tematyce Europy Środkowo-Wschodniej, poruszyłam temat Łużyc, zadając zgromadzonym retoryczne pytanie, stanowiące jednocześnie tytuł mojego referatu*. Czy Łużyce to skansen, czyli przestrzeń muzealna, gdzie pokazuje się jakiś egzotyczny lud o interesujących obrzędach, czy może region, gdzie stare tradycje wciąż są żywe? Podróżując od ponad dziesięciu lat na Łużyce Górne i Dolne, zdążyłam poznać nie tylko ich dzieje z perspektywy historycznej, lecz przede wszystkim z punktu widzenia zwykłego człowieka. To spojrzenie oddolne i prywatny kontakt z Serbami Łużyckimi nauczyły mnie więcej niż godziny spędzone w czytelni biblioteki uniwersyteckiej na badaniach źródeł wtórych.

Podobne pytanie można by było sformułować, odnosząc się do Kaszub, które jako region poznałam podczas studiów na UMK w Toruniu. W moim roczniku było dużo osób, które pochodziły z Brus i zdawały maturę w Kaszubskim LO. W rozmowach z tymi ludźmi miałam dziwne wrażenie, że nie chcą bądź nie potrafią manifestować swojej kaszubskości na zewnątrz. Wiem, że we własnym, zamkniętym środowisku rozmawiali po kaszubsku i czuli się swobodnie, przy nas jednak posługiwali się jedynie językiem polskim. Pochodzę z Beskidu Żywieckiego, miejsca gdzie również kultywujemy własne, stare zwyczaje i mówimy gwarą górali żywieckich, różniącą się od wsi do wsi wymową i słownictwem. Gwary używałam jednak od zawsze jedynie w domu rodzinnym, ewentualnie do rozmów z sąsiadami. Z moimi rówieśnikami zawsze wybierałam polski język potoczny, bez śladu naszych, góralskich, naleciałości. Dlatego wtedy wydawało mi się, że doskonale rozumiem, dlaczego znajomi Kaszubi chcą pozostać w ukryciu i nie afiszują się ze swoją, odrębną przecież, kulturą i językiem. Dzisiaj wiem, że taki czarno-biały obraz świata wynieśliśmy ze szkoły, gdzie uczono nas mówić piękną polszczyzną, a gwary, dialekty czy też języki inne niż „ojczyzna-polszczyzna” spychane były na drugi plan. W życiu publicznym używało się ich jedynie w określonych kontekstach, np. w Żywcu podczas jakiegoś wydarzenia kulturalnego, kiedy nierzadko ludzie nieznający gwary z domu próbowali się nią posługiwać na scenie, z bardzo komicznym zresztą efektem. Poza tym w oficjalnej komunikacji królował słownikowy j. polski. Gwara była również postrzegana jako coś gorszego, kojarzącego się głównie z wsią, kapliczką Chrystusa Frasobliwego na rozstaju dróg, jakimiś wycinankami, kolorowymi strojami i kobietami w chustkach na głowach.
Podobną postawę przybierali Serbowie Łużyccy, którym przez wieki łatwiej było osiągnąć awans społeczny, mówiąc po niemiecku, niż w swoim słowiańskim języku. Wielu Serbów Łużyckich wyparło się swojej tożsamości na zewnątrz, zamykając ją w wąskim kręgu rodzinnym lub całkowicie ją porzucając. Doprowadziło to z czasem do postępującej germanizacji oraz zaniku języków łużyckich w codziennych rozmowach; w szkole, w pracy czy w urzędzie. Doskonale pamiętam słowa znajomego, ojca dwójki nastolatków, który podsłuchiwał rozmowy swoich pociech i z przerażeniem odkrył, że gdy tylko zostają sami, przechodzą z górnołużyckiego na niemiecki. Próbując dowiedzieć się, na ile Serbowie mogą używać swojego prawa do używania języka łużyckiego w urzędach na konkretnym, ściśle określonym przez prawo obszarze, kilka lat temu ruszyłam nawet w teren. Wielu urzędników, ale i samych Serbów Łużyckich, powiedziało mi wtedy, że łatwiej im załatwić formalności po niemiecku. Odrębna kwestia to znalezienie urzędnika władającego płynnie górno- lub dolnołużyckim**.
Od tamtego czasu kilka rzeczy się zmieniło. Narodziły się nowe, lokalne inicjatywy zarówno dla gwar polskich, jak i dla języka kaszubskiego i języków łużyckich. Wiele osób nosi jednak wciąż w sobie zakodowany od pokoleń kompleks niższości dla mowy odrębnej od oficjalnego języka państwowego. Uważam, że należy odrzucić to stare myślenie i wyjść na barykady, walcząc o równouprawnienie dla wielojęzyczności. Świadomość tych zmian powinna mieć odzwierciedlenie w programie szkolnym, aby żadne dziecko, a potem nastolatek i dorosły, nie czuło się gorsze, lecz z dumą odnosiło się do swojej tożsamości regionalnej czy podwójnej tożsamości narodowej. Nie bójmy się być Kaszubem, góralem czy Serbem Łużyckim, gdziekolwiek jesteśmy!
*Michniuk J., Modern Lusatia. Skansen or living traditions of the region? National consciousness of citizens and minority rights in times of increasing globalization and unification of culture [w:] Central Europe on the Threshold of the 21st Century: Interdisciplinary Perspectives on Challenges in Politics and Society, Cambridge Scholar Pubishing, red. Czechowska L., Olszewski K., Newcastle upon Tyne 2012.
**Michniuk J., Rěčiće wy serbsce? Język serbołużycki w niemieckich urzędach. Teoria i praktyka [w:] Myśl.pl, Nr 23 (2/2012).

Justyna Michniuk jest absolwentką stosunków międzynarodowych (specjalizacja niemcoznawstwo) oraz filologii słowiańskiej (j. serbski i bułgarski) na UMK w Toruniu, a także kursów doskonalenia zawodowego o tematyce logistyka i handel zagraniczny przy Izbie Przemysłowo-Handlowej w Hamburgu. Zawodowo umacnia dobre stosunki polsko-niemieckie oraz pisze teksty do różnych czasopism i dla portali internetowych o tematyce etnologicznej, etnograficznej, ludoznawczej, antropologicznej itp.