Niemal w ostatnim dniu 2020 r. dotarła do zainteresowanych książka TOŻSAMOŚĆ KULTURA RÓWNOŚĆ. Refleksje z okazji piętnastolecia Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, pod redakcją Cezarego Obracht-Prondzyńskiego i Małgorzaty Milewskiej, wydana przez Instytut Kaszubski w Gdańsku. Gdy w tytule, bądź podtytule, pojawia się słowo “refleksje”, raczej sceptycznie podchodzę do tego typu publikacji. W tym jednak przypadku, po lekturze 30 artykułów składających się na to wydawnictwo, przyznaję, że jest to książka niezwykle ważna.
W gronie autorów, których teksty znalazły się w książce TOŻSAMOŚĆ KULTURA RÓWNOŚĆ,znaleźli się zarówno przedstawiciele mniejszości reprezentujący (obecnie lub w przeszłości) swoje społeczności w Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych, jak też osoby, które “zawodowo” zajmują się tym zagadnieniem: eksperci Komisji Wspólnej, będący jednocześnie uniwersyteckimi badaczami, przedstawiciel w Komisji Ekspertów przy Europejskiej karcie języków regionalnych lub mniejszościowych oraz urzędnicy, pracujący w instytucjach państwa odpowiedzialnych za politykę mniejszościową lub prawa obywateli. Refleksje tych osób okazały się być, w zdecydowanej większości, solidnymi opracowaniami, nierzadko podpartymi ważnymi cytatami oraz odesłaniem do źródłowych dokumentów, dzięki którym zainteresowani będą mogli poszerzyć lub skonfrontować już posiadane informacje.
Redaktorzy publikacji zdecydowali się zamieścić przekazane im teksty kierując się kluczem alfabetycznym nazwisk autorów, co można zrozumieć znając specyfikę środowisk mniejszościowych i delikatną materię personalnych relacji w instytucjach państwowych. Nie trzeba jednak – a może nawet nie należy – czytać tej książki od przysłowiowej deski do deski.
Proponuję zacząć od dwóch artykułów autorstwa Dobiesława Rzemieniewskiego, twórcy i długoletniego naczelnika Wydziału Mniejszości Narodowych i Etnicznych w MSWiA oraz Beaty Machul-Telus, równie zasłużonej sekretarz Sejmowej Komisji ds. Mniejszości Narodowych i Etnicznych. Niemal z pierwszej ręki uzyskamy wiedzę na temat tworzenia się od lat 90. XX wieku prawa mniejszości – stosunku do tego procesu partii politycznych i ich liderów (często wręcz wrogiego) – ale również odnoszenia się do sprawy niektórych liderów środowisk będących potencjalnie adresatami wypracowywanych rozwiązań.
Po 15 latach funkcjonowania Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, przestaliśmy już chyba sobie zdawać sprawę, że do jej uchwalenia w ogóle mogło nie dojść. Beata Machul-Telus trafnie przedstawiła sytuację:
Do projektu Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym w latach poprzedzających jej uchwalenie zgłaszano wiele zastrzeżeń, obaw i wątpliwości. Prezentowane argumenty można podzielić na trzy obszary: 1. przekonanie o wyjątkowej, historycznie uwarunkowanej, tolerancji Polaków oraz przeświadczenie, że Polska stanowi wzorzec dla innych państw w kwestii uregulowania ochrony społeczności mniejszościowych, 2. obawy, że wprowadzenie ustawy (szczególnie posługiwanie się językiem mniejszości jako pomocniczym w stosunkach urzędowych oraz dwujęzyczne nazwy geograficzne) doprowadzi do konfliktów etnicznych, co może zagrozić polskiej racji stanu, 3. pogląd, że ewentualne przyjęcie ustawy musi (a nie jest) być powiązane z tzw. zasadą wzajemności i związana z tym obawa o brak wpływu na losy Polonii za granicą. (s. 184)
Na kanwie tamtych dyskusji, poprzedzających najważniejszą polityczną decyzję dotyczącą mniejszości narodowych i etnicznych w Polsce, kaszubskiego czytelnika mogą szczególnie zainteresować odniesienia do casusu Kaszubów. Łukasz Grzędzicki, który reprezentuje Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie w Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych, w swoim tekście zatytułowanym “Kaszuby nie należą do Polski, one Polskę stanowią” (jest to cytat z ks. Bernarda Sychty) wyjaśnia, że:
Przez 30 lat od początku procesu transformacji ustrojowej w Polsce mieliśmy do czynienia z silnym dążeniem do znacznego podwyższenia statusu społecznego i językowego kaszubszczyzny. Takie dążenia, konsekwentnie realizowane, nie występowały w żadnej innej części Rzeczpospolitej (s. 110-111).
Z kolei Dobiesław Rzemieniewski, wspomniany już Naczelnik WMNiE, w tej samej sprawie napisał:
Dopiero kiedy ustawa zaczęła przybierać realne kształty i jasne stało się, że w końcu zostanie uchwalona, a objęte nią grupy odniosą dzięki jej przyjęciu konkretne korzyści, zaczęli się nią żywo interesować Kaszubi. Jak to? – dziwili się posłowie. – Przecież dziesięć lat temu, kiedy pytaliśmy, czy chcecie, aby ustawa was obejmowała, nie byliście tym zainteresowani, mówiąc, że czujecie się Polakami. Kaszubi potwierdzili, że nadal nie czują się ani mniejszością narodową, ani etniczną, ale równocześnie chcą korzystać z zapisanych w ustawie praw. O dziwo z tej kwadratury koła udało się znaleźć rozwiązanie. Kaszubi byli bowiem zainteresowani przede wszystkim prawami językowymi i ochroną swojego języka (s. 258-259)
Helena Duć-Fajfer, w artykule Centrowy dyskurs w mniejszościowych sprawach, niejako w uzupełnieniu informacji Dobiesława Rzemieniewskiego, cytuje opracowanie Grzegorza Janusza i dzieli się następującą konkluzją:
Z kolei określenie „społeczność posługująca się językiem regionalnym” jest przede wszystkim efektem uwzględnienia wypowiedzi posła uznającego się i uznanego za reprezentanta Kaszubów: “(…) poseł Jan Wyrowiński z UD (reprezentujący Zrzeszenie Kaszubsko -Pomorskie) stwierdził, że ustawa jest adresowana do tych mniejszości, które nie identyfikują się z narodem polskim, a Kaszubi jako należący do narodu polskiego nie powinni być objęci przepisami tej ustawy.”
Ludomir Molitoris, autor tekstu 15 lat istnienia Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych z punktu widzenia słowackiej mniejszości narodowej, zamyka ten interesujący wątek podsumowując:
Warto w tym momencie przypomnieć, iż Ustawa 6 stycznia 2005 r. o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym uchwalona została głosami ówczesnej koalicji lewicowej: SLD, SdPl i Unii Pracy. Głosowali za nią też posłowie koła Partii Ludowo-Demokratycznej i część posłów niezrzeszonych, a Platforma Obywatelska, będąc za przyjęciem tego dokumentu, przeforsowała jednocześnie poprawki, które w dużej mierze ograniczały zakres jego stosowania i możliwości dopuszczenia używania w urzędach języka mniejszości jako pomocniczego8 . Platforma Obywatelska doprowadziła również do poszerzenia zakresu ustawy o sformułowanie „oraz o języku regionalnym”, które odnosiło się do społeczności kaszubskiej posługującej się językiem regionalnym. Dodanie tego zapisu zaproponował Dobiesław Rzemieniewski, naczelnik Wydziału do Spraw Mniejszości Narodowych w MSWiA, co ostatecznie, pomimo sporów, zostało zaakceptowane przez Kaszubów i znalazło się w tekście dokumentu9 . Przeciwko ustawie opowiedziały się partie i kluby prawicy, m.in. Prawo i Sprawiedliwość, Liga Polskich Rodzin, Ruch Katolicko-Narodowy, Dom Ojczysty, a także posłowie PSL i prawie wszyscy posłowie Samoobrony (s. 223-224).
Niejako “drugi rozdział” w moim czytaniu książki TOŻSAMOŚĆ KULTURA RÓWNOŚĆ…, stanowiły artykuły ekspertów i “osób urzędowych”, w tym Rzecznika Praw Obywatelskich, demografów z Głównego Urzędu Statystycznego, przedstawicielki państwa polskiego w Komisji Ekspertów EKJRM, doradców strony Mniejszościowej Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych. Warto zwrócić uwagę, że są to teksty krytyczne, a ich autorzy widzą zarówno mocne jak i słabe strony funkcjonowania Ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych. Wśród tych ostatnich Ewa Michna, autorka tekstu System dotacji jako narzędzie polityki państwa wobec mniejszości zwraca uwagę na finansowanie zadań, które państwo polskie zobligowało się realizować:
Na to, że kwota z części 43 [budżetu państwa – AJ] jest coraz bardziej niewystarczająca składa się kilka czynników. Wymienię je nie rozstrzygając, które z nich są najistotniejsze. Po pierwsze, środki nie są corocznie zwiększane o wskaźnik inflacji; po drugie, zmieniają się potrzeby społeczności mniejszościowych; po trzecie, zwiększa się aktywność mniejszości, pojawiają się nowe podmioty, które pragną realizować przewidziane w ustawie zadania, zatem choć finanse są na podobnym poziomie, w odczuciu mniejszości (i nie tylko ich) jest ich mniej, bo zwiększa się liczba chętnych na nie; droższe jest także funkcjonowanie organizacji mniejszościowych otrzymujących dotacje podmiotowe (wzrastają koszty pracy, energii, wynajmu pomieszczeń, usługi). Stała kwota dotacji skutkuje tym, że organizacje mniejszościowe odpowiadające za realizację celów ustawy wymienionych w art. 18 z coraz większym trudem realizują swoje zadania. Moje doświadczenia pracy w komisji oceniającej wnioski wskazują, że nie ma praktycznie możliwości rozwoju, nie można finansować prawie żadnych nowych projektów, bo sfinansowanie nowego wniosku oznacza „zabranie” lub obniżenie dotacji komuś innemu. Podobnie rzecz ma się z nowymi podmiotami, które mają niewielkie szanse na otrzymanie grantu. W sytuacji tak napiętego stałego budżetu, w tej „grze o sumie zerowej”, każdy nowy podmiot i inicjatywa mogą być postrzegane przez przedstawicieli mniejszości obecnie korzystających z finansowania jako kłopotliwa konkurencja, mogą powodować pytania: kto zabrał „moje”/„nasze” pieniądze (s. 199).
Wnikliwa analiza Ewy Michny, poparta warsztatem socjolożki i 10-letnim doświadczeniem pracy w KWRiMNE, stanowi – poza wszystkimi innymi walorami tego tekstu – wyczerpujące wprowadzenie do trzeciej części książki – przeze mnie tak odczytanej – którą stanowią artykuły osób reprezentujących organizacje mniejszości, a więc adresatów prawnych uregulowań Ustawy z 6 stycznia 2005 r. Refleksje tych osób to nie są utyskiwania na niedoskonały system (nota bene to jest prawda), lecz feria – tak barwna jak barwne są mniejszości – konkretnych przykładów na funkcjonowanie (nie-funkcjonowanie?) prawa. Różni się nieco od tych artykułów tylko jeden tekst autorstwa Heleny Duć-Fajfer, Łemkini i uniwersyteckiej badaczki, którego lekturą proponuję zakończyć czytanie książki TOŻSAMOŚĆ KULTURA RÓWNOŚĆ… Helena Duć-Fajfer wychodzi poza prostą refleksję i pisze:
Warto podkreślić to, co bezpośrednio wyraził przed pięciu laty Andrzej Sadowski w swej wyrazistej opinii: “Moim zdaniem ustawa została przygotowana z punktu widzenia interesów państwa narodowego zakładającego najogólniej, że Rzeczpospolita Polska stanowi państwo zorganizowane przez Polaków jako dominującą grupę narodową, państwo narodowo polskie, które w warunkach demokratycznych wyraża przyzwolenie na legalne funkcjonowanie w obrębie <swojego> państwa mniejszości narodowych i etnicznych oraz zbiorowości wyróżnionych na podstawie języka regionalnego. Państwo wyraziło przyzwolenie poprzez przyjęcie ustawy, która najogólniej zakreśla ramy funkcjonowania mniejszości oraz generalnie wytycza zadania państwa i innych organów władzy publicznej względem wyróżnionych w ustawie mniejszości narodowych i etnicznych oraz społeczności wyróżnionych posługiwaniem się językiem regionalnym. Ustawa implicite zakłada, że każdy obywatel naszego kraju może być zaliczany jedynie do narodu polskiego lub do wyróżnionych poszczególnych mniejszości narodowych i etnicznych.”
Zdiagnozowana została tu generalna baza dysfunkcyjna ustawy generująca liczne niekonsekwencje i ambiwalencje w jej zapisach i implementacji, którym nie byli i nie są w stanie przeciwdziałać jej promotorzy. Dołączam się do zacytowanej opinii, przenosząc ją jednocześnie na grunt i zastosowanie instrumentarium pojęciowego, które wykorzystuję w swych badaniach dyskursów mniejszościowych. Państwo narodowe w tej perspektywie to oczywiste parole centrum, ugruntowanego na wiedzy-władzy i instytucjonalnym „czystym”, uprawnionym statusie, podczas gdy mniejszości są bytami peryferyjnymi, hybrydycznymi, niedojrzałymi, niedostatecznie ustrukturyzowanymi. Klasyczny układ centrum-peryferie rozgrywa się, jak wiadomo, według dwóch podstawowych schematów: strukturyzowania (obejmowania centrowymi zasadami/ prawami peryferii) i wykluczania (wyłączania z własnego obszaru bądź niedostrzegania/ uznawania za nieistniejące). Te oczywistości tkwiące u podstaw myślenia strukturalistycznego modyfikuje konkretna rzeczywistość historyczno-kulturowa.
Pomimo tych istotnych zastrzeżeń, Helena Duć-Fajfer jak i wszyscy pozostali reprezentanci mniejszości, którzy opublikowali swoje stanowiska w omawianej książce, uznają ustawę z dnia 6 stycznia 2005 r. za ważne osiągnięcie w polityce państwa polskiego i wskazują, iż jest to dzieło wielu zaangażowanych osób. Wobec tego jedyne, czego można żałować podczas lektury wydawnictwa Instytutu Kaszubskiego w Gdańsku, to fakt, że wypowiedzi tych polityków zabrakło w publikacji.
Język kaszubski jest językiem używanym na co dzień. W kontaktach domowych posługuje się nim 108 tysięcy osób. W szkołach uczy się tego języka około 20 000 dzieci i młodzieży. Taka jest oficjalna wiedza, przekazywana w mediach, na zebraniach kaszubskich organizacji, w internecie.
W rzeczywistości to taka bańka, która pozwala nam wszystkim, aktywistom kaszubskim, mieć stabilne ciśnienie i spokojne tętno. Może zacznijmy mówić prawdę o kondycji naszego języka i kultury? No bo w jakich domach i między którymi domownikami używa się języka kaszubskiego? Według mojej wiedzy dzieje się tak w kilkudziesięciu domach kaszubskich działaczy oraz w kilkuset (daj Boże, kilku tysiącach?) innych domów, głównie w kaszubskim interiorze i na dalekich pustkach.
Gdy opublikowałem tę opinię w mediach społecznościowych, inny ich użytkownik zaprotestował, powołując się na dane z ostatniego spisu z 2011 r., w którym 108 tysięcy Kaszubów zadeklarowało przecież, że mówi! Lecz to tylko (lub aż?) deklaracje, które nie muszą mieć oparcia w rzeczywistości. Wydaje się, że warto w tym miejscu przytoczyć krótką, ale trafną analizę Mateùsza Titësa Meyera, który również wziął udział we wspomnianej dyskusji:
Slédny NPS pòkôzôł, że 56,4% Kaszëbów nie gôdô pò kaszëbskù (z ~230 tës. Kaszëbów). Czej wezmiemë tuwò lëczbã 500 tës. Kaszëbów, tej mómë ju leno 20% Kaszëbów, co gôdô pò kaszëbskù. Czej wezmiemë tuwò jesz to, że całô akcjô spisënkòwô, jaką cygnãło KPZ w 2011 rokù, to bëło òpiarcé na parolë: “Gôdóm JO! – gôdóm pò kaszëbskù”, tej mòże bëc tak, że wicy jak 50% z tëch deklaracjów, to béł efekt mësleniô: “no tak, my mówimy w domu >>jo<<, to zaznaczę, że mówimy po kaszubsku, bo tam ci w Radio Kaszëbë coś mówili, żeby zaznaczać tutaj” (sóm móm cos taczégò czëté wiele razë, czej jem 10 lat nazôd pòmôgôł lëdzóma sã spisywac w Jinternece). To wiele kùńc kùńców gôdô pò kaszëbskù? 50 tës? Max. To je 10% Kaszëbów.
Odkąd polski parlament uchwalił Ustawę o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym (kaszubskim), a Kaszubi mają status “społeczności posługującej się językiem regionalnym”, to jest od 2005 r., piszemy projekty, w ramach których chcemy chronić i rozwijać swój ojczysty język. Rzeczywistość projektowa jest oczywiście ograniczona. Funkcjonowanie języka kaszubskiego w życiu publicznym – bo to jest główny cel wnioskodawców – podlega kwestii spełnienia odpowiednich warunków formalnych konkursów grantowych. Te zaś obwarowane są stosownymi procedurami, których spełnienie uruchamia “środki”. Na marginesie wspomnę jedynie, że owe “środki” nie zmieniły się od 6 lat – oscylują wokół kwoty 15 milionów złotych dzielonej między 14 mniejszości w Polsce – i są jedynie kroplą w morzu potrzeb, co jest podstawą do wielu krytycznych ocen tego systemu.
Ponieważ już najwyższy czas zacząć intensywnie rewitalizować język i kulturę, proponuję – utrzymując wspomniane działania projektowe – mocno uchwycić się najlepszego dostępnego narzędzia jakim może być edukacja kaszubska w szkole. “Może być”, ponieważ obecnie nie jest, ani też nie była przez ostatnie 15 lat, to jest od momentu, gdy budżet Państwa Polskiego przekazuje na tę edukację realne pieniądze. Pokazał to pierwszy raport Watchdog na Kaszubach z 2010 r. autorstwa Łukasza Grzędzickiego i Magdaleny Lemańczyk, wykonany na zlecenie Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Niestety, wówczas poza wskazaniem problemu i niedobrych praktyk – choć zgodnych z prawem – Zrzeszenie nie zrobiło nic, w obawie przed zepsuciem sobie stosunków z samorządowymi partnerami. Dobitnie potwierdził istniejący problem i jednocześnie poszerzył wiedzę na ten temat drugi raport Watchdog na Kaszubach z 2020 r., sporządzony przez Mateùsza Titësa Meyera z Kaszëbskji Jednotë.
Jak wynika z raportu Meyera, 133 859 875,00 zł to kwota przekazana przez MEN do Jednostek Samorządu Terytorialnego w ramach dodatkowej subwencji na kaszubski w roku szkolnym 2018/19! Ponieważ część szkół i samorządów nie odpowiedziała na ankiety twórcy raportu, do analiz przyjął on potwierdzoną przez 57 JST uczestniczące w badaniu kwotę 111 650 014,98 zł. subwencji oświatowej. Dalej dowiadujemy się, że owe 57 samorządów przyznało, iż do szkół przekazało na naukę kaszubskiego 81 957 382,56 zł. Tymczasem dyrektorzy szkół wykazują, że otrzymali 29 190 116,53 zł.
To skandal! Tak… Ale jednocześnie to taka gra w ciuciubabkę, w którą bawią się wszyscy – od ministra po dyrektorów szkół. Obserwują ją od lat nauczyciele, rodzice i uczniowie, którzy są najbardziej poszkodowani jako beneficjenci i potencjalni użytkownicy mniejszościowego języka. Czy ta gra jest zgodna z prawem? Owszem, jest. Proszę się nie dziwić! Środki na edukację kaszubską są przekazywane do samorządów jako część oświatowa subwencji ogólnej. W świetle obowiązujących regulacji prawnych “nie ma bezpośredniego związku pomiędzy częścią oświatową subwencji ogólnej a wydatkami samorządowymi na oświatę” – jak wyjaśnia Monika Korolewska w opracowaniu Rola państwa w finansowaniu oświaty (Studia BAS nr 2(22)2010). Samorządy od lat tłumaczą, że otrzymywane z budżetu państwa środki na nałożone na nie zadania są niewystarczające i dlatego subwencja oświatowa nie koniecznie jest w całości przekazywana do szkół, “należałoby bowiem jej wysokość odnieść tak do całości dochodów uzyskiwanych przez samorządy, jak i do wszelkich realizowanych przez nie zadań.” – komentuje Monika Korolewska.
Powiem wprost – tego typu praktyka, polegająca na niedofinansowaniu edukacji kaszubskiej kosztem kolejnego ronda lub termomodernizacji budynku urzędu gminy, nie jest do zaakceptowania, gdy mamy do czynienia z chorym i dogorywającym organizmem języka kaszubskiego! Biję się we własne piersi, że moje działania w tej sprawie były dotąd niedość energiczne i skuteczne. Mam nadzieję, że liderzy organizacji kaszubskich uczynią to samo i będziemy mówili jednym głosem w sprawie finansowania edukacji kaszubskiej. Wagę problemu pokazał Mateùsz Titës Meyer w raporcie Watchdog na Kaszubach 2020, zaś na możliwe rozwiązanie tego gordyjskiego węzła wskazała swego czasu w naszej rozmowie dr hab. Adela Kożyczkowska, profesor Uniwersytetu Gdańskiego z Instytutu Pedagogiki, która uważa, że środki na edukację kaszubską powinny być przekazywane z budżetu państwa jako dotacja celowa, czyli pieniądze znaczone, tzn. takie, których nie można wydać na żaden inny cel. – Precedens już jest – mówiła w rozmowie ze mną Adela Kożyczkowska. – Od kilku lat finansowani są w ten sposób uczniowie o specjalnych potrzebach edukacyjnych.
Byłem samorządowcem przez 12 lat swojego życia i może dlatego ten pomysł wydał mi się z gruntu ograniczający autonomię gmin i powiatów. Niemniej jednak, po dłuższym zastanowieniu, wydaje się on dobrym rozwiązaniem. Dlatego przedstawiłem tę koncepcję wiceministrowi edukacji Maciejowi Kopciowi na jubileuszowym posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych w październiku br., na którym byłem gościem, zaproszonym przez współprzewodniczącego Grzegorza Kuprianowicza – wybranego przez Stronę Mniejszościową Komisji – jako były współprzewodniczący w latach 2008-2012. Podkreśliłem, że jako były samorządowiec stawiam swój wniosek o zmianę subwencji na dotację z mieszanymi uczuciami. W swojej odpowiedzi minister Kopeć dał do zrozumienia, że rządzącym w Polsce na jest na rękę podejmowanie trudnych tematów z samorządowcami, gdyż wprowadzenie dotacji na edukację mniejszości w miejsce obowiązującej subwencji nie byłoby przyjęte z entuzjazmem przez wójtów, burmistrzów i starostów. Wydawało mi się, że rozumiem stanowisko ministra Macieja Kopcia. Jednakże po zapoznaniu się w dniu 25 listopada 2020 r. z raportem Meyera, Watchdog na Kaszubach 2020 uważam, że dotacja na edukację kaszubską byłaby najlepszym rozwiązaniem. To warunek niezbędny do realizacji we właściwy sposób nauczania języka kaszubskiego.
Kiedy czytam w raporcie Meyera, że takie “kaszubskie gminy” jak Żukowo, Bytów, albo Władysławowo, z dwumilionowych subwencji na edukację kaszubską do szkół przekazują zaledwie kilkanaście procent środków, to moja cała wiara w samorząd na Kaszubach leży w zgliszczach. Owszem tak, są gminy, które z większą atencją podchodzą do problemu, np. Gmina Miasta Wejherowa, która przekazuje ponad 70% lub Gmina Brusy, która ¾ otrzymanych pieniędzy przekazuje do swoich szkół, ale należą one do wyjątków.
Język kaszubski – jego przyszłość – to zbyt wielka wartość, by fałszować prawdę o jego kondycji i fakty o finansowaniu działań podejmowanych w celu jego rewitalizacji. Skoro nasi przedstawiciele w samorządach nie potrafią dobrowolnie dostrzec wartości płynących z naszej tożsamości będącej częścią europejskiego dziedzictwa, której fundamentem jest język kaszubski, wielowiekowe trwanie na południowym brzegu Bałtyku, które wyznacza naszą wspólną przeszłość, a także nie widzą konieczności wyznaczenia naszych wspólnych celów na przyszłość, to powinien to zrobić sektor pozarządowy – organizacje, które mają w swoich statutach działalność na rzecz kultury kaszubskiej i kształtowanie postaw obywatelskich. Tu nie chodzi tylko o Zrzesznie Kaszubsko-Pomorskie czy Kaszëbską Jednotę. Jest przecież tak wiele prężnie działających stowarzyszeń i fundacji na Kaszubach. Edukacja kaszubska i rewitalizacja języka kaszubskiego to nasza wspólna sprawa.
Szedłem na rynek w Pucku z duszą na ramieniu. Był 30 października 2020 r. Nie tylko blady księżyc oświetlał mi drogę. Wszystko bledło przy zimnych, ostromodrych kogutach policyjnych radiowozów, które ustawiły się chyba w każdej z ośmiu ulic prowadzących na centralny plac starego miasta. Do 19.00 pozostało jeszcze dwadzieścia minut. O tej godzinie, niemal w każdym z miast i w większych miejscowościach w Polsce, zbierali się ludzie niepogodzeni z decyzją Trybunału Konstytucyjnego, który orzekł, że obowiązująca w prawie od lat 90. możliwość przerwania ciąży ze względu na “duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”, nie jest zgodna z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej. Skończył się obowiązujący 23 lat kompromis. – To piekło kobiet – zakrzyknęły aktywistki ruchów kobiecych. – To sadyzm – powiedziały panie i wyszły na ulice. Wieczorne spacery, na których kobiety i wspierający ich mężczyźni wyrażają swój protest wobec niszczenia państwa prawa odbywają się regularnie także w Kościerzynie, Tczewie, Wejherowie, Lęborku, czy Kartuzach.
Będąc już na puckim rynku, podążałem za coraz wyraźniejszymi dźwiękami muzy. “Moim krajem może rządzić byle miernota. W moim kraju ta oświata to jest ciemnota. Z jednej strony jarmark, a z drugiej Europa. Tańczę polskie tango. Nogi w błocie mam, bo Wisła to grząskie bagno. Narodowe barwy mamy jak Santa Claus i to ma sens, bo przestałem wierzyć w Polskę dawno”. Wychowany na Manamie i Republice, tę nutę słyszałem zaledwie kilka razy z dżejbiela mojego nastoletniego syna, oddalającego się w tempie roweru mknącego gdzieś tam, do ziomków. Po powrocie do domu sprawdziłem, że to Taco Hamingway.
Wyglądali na liderów protestu. Zgromadzili się w osiem osób przy ławce, na której stała szczekaczka i leżał ten przenośny głośnik. Dziewczyny, faceci i towarzyszące im psy z ras przewodników, ratowników i pasterzy. Usłyszałem, jak rozmawiają o Monice, która napisała na grupie na facebooku, że tego wieczoru jej nie będzie. – Kto poprowadzi ten protest bez Moniki? – pytali jeden drugiego. – Przecież to ona nadawała kierunek codziennych, odbywających się od tygodnia, spacerów kilkuset osobowej grupy protestujących młodych i bardzo młodych ludzi. Znam Monikę. Napisałem do niej na messengerze: – Brakuje cię! – Odpowiedziała od razu: – Wiedzą, co robić. Powinni się zaraz ogarnąć. Trzymam kciuki za ich ogarnięcie obywatelskie. Dzięki tym słowom i ja poczułem się odważniejszy.
Przypomniała mi się niedawna “odezwa do narodu” Jarosława Kaczyńskiego, że protestom przewodzą ludzie “szkoleni”. Roześmiałem się. Monika jest socjolożką, która ostatnio – w dobie covida-19 – prowadzi on-line treningi dla seniorów oraz uczestniczy w opracowywaniu powiatowego programu wsparcia dla osób starszych i wykluczonych. A ci, których wsparła w czasie protestów? Rozejrzałem się wokół. Na puckim rynku stały grupki licealistek, studentek, młodych pracownic miejscowych firm, kilka matek z dziećmi w wózkach w towarzystwie swoich partnerów, nieśmiali młodzieńcy z ledwo widocznym zarostem oraz kilkanaście dosłownie osób takich jak ja – 50+. Potem kilkanaścioro z nich odnalazłem w mediach społecznościowych, na grupie Pucki Strajk Kobiet. Ich kaszubskie nazwiska sprawiły, że jeszcze bardziej rósł mój szacunek do tych pań. – To sõ szatanovje, tamò na tëch sztrejkach! – słyszałem od starszych osób w mojej rodzinie. Pewnie też to usłyszały od swoich babć, może nawet od własnych matek. Mimo to znalazły w sobie odwagę wytyczania własnego horyzontu.
Literaturoznawczyni i badaczka pamięci Miłosława Borzyszkowska-Szewczyk skomentowała te zjawiska – zachodzącą w doświadczaniu i wyznaczaniu oczekiwań pokolenia, w kontekście kaszubskiej kultury, języka, tradycyjnych wartości, stereotypów i autostereotypów: “Można kaszubszczyznę widzieć jako część/element układanki świata. A można na niej poprzestać nawet w momencie, gdy ten większy od kaszubszczyzny świat (a wraz z nim i sama kaszubszczyzna, bo przecież to nie odizolowana wyspa) przechodzi kulturową zmianę”. Ta zmiana, od tamtego jesiennego wieczoru w Pucku, zawsze będzie miała dla mnie twarz dwóch młodych dziewczyn – nieważne czy były od Mużów, od Okrojów albo od Jaszków – które odważnie pozowały do robionego przeze mnie zdjęcia z banerem, na którym same wykonały hasło, z którym przyszły na protest: “Módlcie się, żeby nam się okresy nie zsynchronizowały”. I tej długowłosej nastolatki, która zapytana, czy mogę zrobić fotografię trzymanego przez nią hasła, uniosła w górę swój karton z napisem: “Ja już lepiej gotuję, niż wy rządzicie!”.
Przez megafon zapowiedziano, że do zebranych na puckim rynku przemówi matka trójki dzieci, która przeżyła koszmar, którego dotyczy ten i setki, a może tysiące innych odbywających się w Polsce protestów firmowanych przez Strajk Kobiet. Ludzie zbliżyli się do rozwiniętego w tej samej chwili baneru z hasłem “Wybór ↯ Nie zakaz”. Trzeba mieć odwagę i determinację, żeby przed zupełnie obcymi osobami opowiedzieć o swojej traumie związanej z ciążą, w której zdiagnozowano wady genetyczne płodu! Magda na taką odwagę się zdobyła. Nie mówiła długo, bo musiała tłumić emocje. Kończyła swoją opowieść głosem łamiącym się, ale nieustępliwym w kwestii prawa kobiet do ich własnego wyboru: “Wybór nie zakaz! O to trzeba walczyć! O WOLNOŚĆ, RÓWNOŚĆ, DEMOKRACJĘ! O to by kobieta, rodzina, mogli sami zdecydować, wybrać, nie cierpieć!” Zdecydowałem się rozwinąć czarno-złotą flagę, którą przyniosłem ze sobą.
Gdy ucichły oklaski po przemówieniu Magdy, żeński głos płynący z megafonu zaproponował, by ruszyć w kierunku szpitala powiatowego w Pucku i przechodząc obok, podziękować personelowi służby zdrowia za ich poświęcenie i pracę podczas pandemii. Czwórka z banerem ruszyła pierwsza. Za nią pozostali. Spontanicznie. Z hasłami wypisanymi na kartonach, płótnie lub po prostu na T-shirtach. Dopiero w uliczce wychodzącej z rynku można było się przekonać jak wielu jest tych protestujących. Około 500 osób skandowało hasło “Myślę, czuję, decyduję”! Pod szpitalem były oklaski, potem protestujący krzyczeli “Tak dla wyboru. Nie dla terroru” i szli dalej wieszcząc, iż “Rewolucja jest kobietą”.
Policja konwojowała pochód oznakowanym samochodem w profesjonalny i bezkonfliktowy sposób. Przed każdym kolejnym skrzyżowaniem pytali liderów marszu, którędy chcą iść i skręcali we wskazanym kierunku. Na jednym z rond doszło nagle do nieporozumienia, co trwało jednak krótką chwilę. Pochód odczekał, aż policyjny samochód ustawił się we właściwym kierunku i dopiero wtedy protestujący ruszyli dalej. Euforycznie wręcz przyjęto pozdrawiające protestujących sygnały dźwiękowe ze strażackiego wozu, który wracał do jednostki z jakiegoś służbowego wyjazdu. Puck spowity nocą rozbrzmiewał dziesiątkami, jeśli nie setkami klaksonów samochodowej kawalkady, która podążała za spacerującymi mieszkańcami miasta i okolicznych miejscowości powiatu puckiego.
Przez miasto, na hulajnogach, deskorolkach i rowerach, przemykały też grupy “młodszej młodzieży”, uczniów podstawówek, którzy pod wpływem ogólnej atmosfery głośno wyrażali swoje niepochlebne zdanie o rządzącej partii. Pomimo później pory – dochodziła dwudziesta – wiele osób mijających pochód, spieszyło na miejskie cmentarze, by zdążyć ustawić kwiaty i zapalić znicze na grobach swoich bliskich. Chcieli zdążyć przed zamknięciem cmentarzy ogłoszonym na konferencji prasowej premiera rządu Prawa i Sprawiedliwości.
Pòlskjé slovò “wypierdalać” zajãno – v wokamërgnjenjim – pjerszi môl v codnjovim jãzëkù wobëvateli Pòlskjéwo Kraju. Njé vszëtcë jistno je majõ achtnjoné. Jednim je prosto sromòta gò wużëc, drëdzë pò nje rôd sigajõ, a jesz jini “nje chcõ, ale mùszõ”, cëtëjõcë klasika.
Czlovjek v strzédnëch latach, cerzplëvi wobëvatel, dozdrzelali pjisôrz ë szkólni – a jô pravje sã za takjéwo móm – nji mjôl bë glosno rikac vë vszëdnim rëmje negò “wypierdalać”. A jednak mje sã dalo przińc nó to slovò. Pòmëslil jô, że dosc môlczenjô… Dosc mëszlënjô… Dosc dôvanjéwo na wolã… Wypierdalać! Karújta sã! Rút! Siżnjami! Bjôjta lós!
Zó to mòje krzikanjé, to dalo vnet pò banji! Z facebooka vjele jô sã wo sobje vëdovjedzôl, na glovã mje jeden z drëgjim nasmrodzil, wod levakóv ë dzecnëch mòrdarzóv nazvôl. Jô tewo navetka nje merkôl, bò przez calé żëcé – jeżlë cos dlô jinëch robjisz – mùszisz bëc nôlożen takjéwo szkalovanjéwo ë téj-séj woszvanjenjéwo. Blós jedno mje do mëszlënjô dalo… Jak mje chtos spitôl: “Czewo të dzecë wuczisz?”…
Véjle, jô dzecë wuczã tewo, co jô bél nawuczoni. Wumjilovanjô frijnosce, wolnosce slova, wolnosce vëbjérë ë wodpòvjedzalnosce za slova a wuczinkji. Nota bene jô sã tewo nawuczil v echt katolëckjim dôdom, v kòscole parafjalnim ë v halb katolëckjich a halb PRL-ovskjich szkòlach. Zó tã mòjã deklaraciã jeden kòlega ze SKRË mje wobsmjôl. “Ach panje jo… co të z takjima zrobjisz” – jô so pòmëslil. Móżesz abò pôcórk zmòvjic za takjich, abò prosto riknõc “vëpjiżdżéjta”!
Pôcórkóv móm v żëcim jú dosc namóvjoné, téj tëma vszëtkjima, co gvôlcõ mòje prava ë smjejõ sã z mòjëch vórtnotóv, z mòjéwo vzéranjéwo na rzeczë kardinalné – v żëcim nôvażnjészé, jô bez żalë gôdajã: Rúten!
Hola! Levak z mje je takji, że zôkònnô sostra mòje mëszlënjé jinaczi… Margréta Chmjelevskô rzekla doch: “Nie dajcie się złu. Proszę, nie zadawajcie bólu, nawet jeśli czujecie się skrzywdzeni. Nie depczcie tego, co dla innych jest święte lub po prostu ważne. Nienawiść rodzi nienawiść, agresja rodzi agresję.” Svjãtô prôvda. Blós, że pravò je gvôlconé! Jô jem z tewo partë Europë, dze dura lex, sed lex! A v państvje prava za wuczinkji ë slova pònôszô sã wodpòvjedzalnosc!
Téj przestanjita gvôlcëc pravò, sõdë ë szarëch lëdzi, takjich jak jô! Mô bëc normalno, njech je “na pravje”. Nji ma prava, téj nji ma frijnosce. Je krzikanjé ë rikanjé. Je ôpen bjôtka z tëma, co z prava robjõ njiżvã, co medzëlëdzkjé relacëje każõ, co dekretama chcõ vladzã czënjic. Tédë nje dzëvújta sã, że lëdze sõ nervés. Pravò je do te, cobë nje bëlo lepszëch ë gòrszëch! Wono mùszi bëc pò stronje kòżdéwo jednéwo wobëvatela!
Wó to pravò Kaszëbji przed vszëtkjim mùszõ sã mjec. Wó to na szaséjach najich mjast sã bjic. Njé jeden procëm drëgjémù vëstãpòvac na rénkach abò facebookòvëch wallach, blós razã v wobronje prava stanõc. Razã wuprocëmnjic sã do kòżdéwo jednéwo, co pravò chce skazëc.
Gùst Kaszëbòvskji… anjelskji Samuel Pepys? Pòlskji Mjikòlôj Dosvjôdczińskji? Wurodzoni v Wustarbòvje, vëchòvóni ë vëwuczoni v Mjesce/Vejrovje. Jednõ razõ jidze v svjat, cobë przecignõc na zúdã (tã kaszëbskõ), vest (kaszëbskji ë navetka francëskji, wo jakjim pòvjôdô jewo përznã starszi kùzénj), téj zôs dalek na óst (Kòlc na Siberëji), żebë vrócëc na nordã, do czësto jú jinéwò, chòc dërch ne saméwo Vejrova. Blós że nen Gùst sóm so tewo nje zrobjil. Na pińclatnô réza to nje bél jewo vëbjér, a to co won z nji przëvjóz, njijak do mjenjanjô svjata sã nje nadôvalo…
Nej! Gùst nje szlachùje za żódnim z herojóv fjilozoficznëch pòvjôstkóv. Nje je won takjim, co bë svój vãder v jakjim dzénnjikù wopjisôl ë nafùlovóni svòjima mrzónkama mjôl bë tvòrzëc wutopjijni svjat szczestlëvëch lëdzi. “Cësk” Stanjisłava Jankji (pòl. Stanisław Janke), chtërnéwo herojõ pravje je Gùst Kaszëbòvskji, v calosci je pòvjescõ wo njeszczescim czlovjeka krõcõcéwo sã razã ze svjatã I pòlovë XX stalecô.
Nen czlovjek pòznôl tak vjele bjédë ë pònjevjérkji, tak vjele razi wocar sã wo smjerc, że v kùńcú v njim “jakbë cos wumjarło”. A mje sã zdôvô, że przez nen “cësk”, nen njewubëtk ë wurzas, jakjé tovarzëlë mù wob calé żëcé – wod dnja, kjéj gò czôrni pjes Aza wużar v kro ë nen szczirz za stodolõ prosto wutlëkli zó to wostôl, przez nen dzénj, kjéj do njewo v Pjôsznjici strzélalë Njemce ë won jak no szczërzëszcze cali v krëvji kraczil sã z rovù fùl trúpóv, jaż pò bòlestnõ stratã brzadë svòji mjilosce przëszléwo do wuszkòdë v krëvavi plëce.
Nã svòjã wopòvjednjã Gùst Kaszëbòvskji przedstôvjô bez vjikszéwo vzbùrzenjéwo abò jakjéwos rozmjitczenjô. Kò móże czasã, dzes v tim, co przekazëje, zadërżi jakôs nóta gòrzë, strachù czë redosce, ale wona le ledvò zvãczi. Pòvjôdanjé Gùsta je skòncentrovóné na prostim “jô bél”, “jô zrobjil”, “mje vzãnë”, “mje rozkôzalë”, “do mje strzélalë”, “jô sã wuretôl”. Nji ma tam placë na wopjisënk nôtërë czë rozmiszlanjé nad jakjima dejama, wudbama, pòzdrzôtkama. Przez to svjat Gùsta je dosc prosti, chòc tak pòmachconi. Czëtajõcë “Cësk” më sã v kùńcú doznômë, czemù to tak je. Kò przëczënõ tewo dosc czôrno-bjôléwo vzéranjéwo na svjat sõ smùcënë. Chòrosc dopadô Gùsta kòl 40 rokù żëcéwo. A móże vjedno wona v njim bëla?
Hewo, pravje przez në smùcënë heroje, v “Cëskù” czëtôrz nje naléze żódnëch tôklóv bënovëch Gùsta, nomen omen, Kaszëbòvskjéwo. Jak wo tlëkõ za kaszëbjiznã, to barżi gò bòli jak robji to pòlskji szkólni, njigle ten mjemjeckji. Won je Kaszëba ë Pòlôch. Won vjé, że “ni ma Kaszëb bez Polonii” ë że to sõ slova kaszëbskjéwo pòétë, co sã zvôl Derda. Won vjidzi vjelgji znaczënk zaslëbjenjéwo Pòlskji z mòrzã przez Jenrôlã Hallera ë woli damjic, kjéj żôlnérze cëzi armje robjõ krzivdã kaszëbskjim sõsadóm. Chòc ve vjele pòstacëjach wuzdrzimë calõ plejadã kaszëbskjich pjisarzi: v tim falú Aleksãdra Majkòvskjéwo, Jana Karnovskjéwo, ksãdza Frãca Grëczã ë drëgjich dzejarzi jak Wojcech Kjedrovskji ë Tédór Bòlduan, to Hieronjim Jarosz Derdovskji je v romanje Jankji tim, chtëren pòkazëje Kaszëbóm jich drogã.
Trochã szkòdã, że Stanisłôv Janka tak plaszczi svjat svòji pòvjescë, chtërna mjala doch dofùlovac, bënômji jô tak mëszlã, wopòvjednjã newo pjisarza wo XX stalecim. Ta pjerszô kaszëbskô (pò kaszëbskù napjisônô) pòvjesc Jankji to bëla “Łiskawica”, v jakji czëtôrz pòznôvô farvné, chòc cvjardé realia Kaszëbskji lat 50., 60. ë 70. zeszléwo vjekù. Pjiszõcë lata temù wo ti ksõżce v pjismjenjú Pomerania, mje sã dalo pòróvnac jã do znóni pòlskji pòvjescë “Konopielka” Edvarda Redlinskjéwo, abò do ksõżk Andrzeja Stasiuka, jakjima zaczëtëjõ sã dzisô njé le v Pòlsce. Dobri je téż “Żôłti kam”, tlomaczoni przez autora na kaszëbskji z pòlskjéwo jãzëka. V tim romanje njivõ wopòvjesce Stanjisłava Jankji sõ lata 70., 80. ë 90. XX vjekù na Kaszëbach. V wobùdvúch tëch ksõżkach vjele sã dzeje v glovach ë dëszach jich herojóv, chtërni nôleżõ do lëdzi szúkajõcëch gvôsnéwo placë ë svòjéwo môla v spòlú – gòdzõ sã z njõ abò jã wodrzúcajõ.
Jô żalëjã, że Stanjisłôv Janka nje wopjisëje róvnak téż v “Cëskù” kaszëbskjich tôklóv ze svòjõ tożsamòscõ, jakjé tak letkò bë bëlo pòkazac v lõczbje z Vejrovã, mjastã tak vôżnim v cali ksõżce. Jo, to je prôvda, że autór nadkjidnõn wo vjele rzeczach, chòcle wo pòwòjnovi Zrzeszë Kaszëbskji, wo I Kòngresú Kaszëbskjim. Ale zrobjil to jakbë blós z chrónjikarskjéwo mùszu. Jistno zresztõ je z drëgjima spravama, ledvò dotklima v jednim abò dvúch akapjitach. Pò przeczëtanjim ti nônovszi pòvjesce Stanjisłava Jankji wostôl v mje glód… njenajadlosc vseczëcóv.
Pòcztõ z Bjura Zarzõdë Kaszëbskò-Pòmòrskjéwo Zrzeszenjéwo ve Gdúńskù zaleca do Czôrnéwo Mlina, mje njic tobje njic, ksõżka Stanjisłava Frimarka wo gôdce Kaszëbóv v Kanadze, Sztécach (USA) ë Novim Zélance. Sóm autór, jú na pòczõtkù, v pòdzëkòvanjach, dôvô do vjédze, że spòdlã ni pùblikacëji bëlë jewo dvje licenciackjé prôce. Jedna wosta napjisônô na kúńc sztudióv kaszëbskji filologie na Gdúńskjim Wuniversitece, a drëgô na kúńc sztudióv filologie anjelskji v Pòvszechni Vëższi Szkòli Humanisticzni “Pomerania” v Chònjicach. Ksõżka nji mògla bëc téj jinaczi vëdônô jak blós dëbelt: pò kaszëbskù ë pò anjelskù.
Na jãzëkòvô dëbeltnosc to je pjerszé z kjiles dobroctvóv ti pùblikacëji. Jinim – nôvjikszim – dobroctvã je przedstavjenjé gvôsnëch badérovanjóv Stanjisłava Frimarka zrobjonëch na kontinence Nordovi Amerikji ë na Novòzélanckjich Wostrovach. Autór doprzëszed v wostatnëch kjiles latach do kjiledzesõt sztëk Kaszëbóv – mjigrantóv ve czvjôrtim abò navetka pjõtim pòkòlenjim – ë pitôl wo jich etnjiczné pòczëcé, historicznõ pamjãc ë jich jãzëk kaszëbskji. Brzôd nëch badérovanjóv wostôl v drobnotach przedstavjoni v 2 dzélach prôce. Vszëtkji në trzë njivë przënôszajõ czekavé wodkrëca, a navetka wosoblëvé smaczkji.
Wo jednim takjim wodkrëcim jô tú nadkjidnã, a jinëch szëkôjta sami. Mje wujãna historëjô Gail Olsheski (Gail Henley), chtërna je jakbë dokúńczenjim spravë napjisôni przez njã v 1978 r. ksõżkji pòd titlã Where the Cherries End Up, jakô bëla tlomaczonô na vjele jãzëkóv, v tim na pòlskji (Co się stanie z wisienkami, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1986). V pjismjenjú “Pomerania” (nr 11, 1979) wo tim romanje, jakno wo wobrazú Pòlôchóv v Kanadze, pjisôl Lech Bõdkòvskji. Gail Olsheski (Henley) pòvjôdô Stanjisłavòvi Frymarkòvi jak wona z “Pòlôszkji” stala sã Kaszëbkõ.
Autór ksõżkji nje wucek róvnak przed felama, jakjé – móże rzec – vzãnë sã z njesprôvdzenjô zdrojóv abò prosto z vjarë v prôvdzëvòsc lëdzkji pamjãce. V tim falú vezmë spravã “Pjerszéwo szkólnéwo kaszëbskjéwo jãzëka v Kanadze”, chterën “na rôczbã spòlëznë kanadzkjich Kaszëbóv vëjachôl za wocean, cobë wuczëc jich dzecë v katolëckjich szkòłach…”. Jakbë autór to bél spravdzil, to bë vjedzôl, że nen projecht realizovôni bél vespól przez trzë stovôrë: Wilno Heritage Society (jakjé dalo szkólnémù dak nad glovõ ë pôlnja v kaszëbskjich famjiliach), Wspólnota Polska (jakô dzãka ji przédnjikòvi Macejovi Płażińskjémù – honorovémù nôleżnjikòvi KPZ – dala szkólnémù pólroczné sztipendium v talôrach [dolarach] ë pjenjõdze na fliger) ë Kaszëbskò-Pòmòrskjé Zrzeszenjé (jakjéwo Woglovi Zarzõd newo szkólnéwo nalôz, vszëtkò zegrôl, rozliczil ë zrëchtovôl).
Felëje mje téż v ksõżce Stanjisłava Frimarka vjikszéwo wopjisanjô donëchczasovëch badérovanjóv kùlturë ë jãzëka Kaszëbóv v Americe. To bë sã przëdalo, wosoblëvje mlodim czëtarzóm, chtërni mògõ nje vjedzec (a z ti prôce sã nje dovjedzõ) wo rézi Jana Drzéżdżona do Kanadë ë Sztécóv ë jewo “Rozważaniach nad kulturą Kaszubów kanadyjskich”. Nje dovjémë sã téż wo badérovanjach Józefa Bòrzëszkòvskjéwo wopjisônëch v ksõżce “O Kaszubach w Kanadzie” (2005) anji wo rozmiszlanjach Edvarda Bréze wo nôzvëskach Kaszëbóv v Kanadze (Nazwiska Kaszubów kanadyjskich, “Rocznik Gdański”, t. XLV, 1985), anji navetka wo tim, co wo Kaszëbach v Kanadze napjisôl Kadzëmjérz Ickevjicz (ZKP, Gdúńsk 2008). Szkòda téż, że v svòji ksõżce Frimark nje vëzvëskôl jãzëkòvëch zdrojóv jakjima sõ filmë zrealizovóné v Kanadze przez Henrika Bartula ë Eugenjusza Prëczkòvskjéwo.
Ksõżka je dosc tëli wubòkadnjonô wodjimkama. Nódto je v nji slovôrz kanadzkji gôdkji ë jindeks nôzvëskóv. Bjibliografjô – jak jô jú pjisôl – je dosc wubògô, chòc sõ v nji ksõżkji novi, anjelskòjãzëkòvi, jakjich kaszëbskji czëtôrz móże nje znac. Woglovò móże rzec, że mjimò tëch vskôzônëch felënkóv, prôca S. Frimarka je pjerszõ ë wudónõ próbõ wopjisanjô tak drobnotovò gôdkji kaszëbskjich mjigrantóv ë cëskù na njã anjelskjéwo jãzëka.
Wielość kryzysów, które mamy w Polsce, abstrahując od tych ogólnoświatowych, które przyniósł ze sobą koronawirus i pandemia covid-19 będąca jego pochodną, jest przerażająca. Kryzys w edukacji, której niemoc – to znaczy brak systemowego przygotowania do nauczania niezbędnych w XXI wieku kompetencji – SARS-CoV-2 tylko obnażył. Kryzys w służbie zdrowia, a w zasadzie szczyt kroczącego latami kryzysu niewydolnego systemu ochrony zdrowia – teraz sztucznie “ochranianego” przed zapaścią naszą obywatelską izolacją. Kryzys gospodarczy, który potrwa niestety dłużej, niż w innych krajach, ponieważ nasze społeczeństwo dłużej wychodzić będzie z zamknięcia, w którym się znalazło. Wreszcie permanentny kryzys władzy, szerzej nawet – klasy politycznej, który rozpoczął się niestety wiele lat temu, a który najoględniej można by scharakteryzować w słowach o kantowaniu nas przez wiele kolejnych ekip rządzących, które albo kazały nam zacisnąć pasa, albo go popuszczać, ale zawsze naszym kosztem – obywateli.
Taka demokracja niech skończy się jak najszybciej! Zaraz, zaraz? Czy nie przemawia przeze mnie jakieś poczucie krzywdy? Jeśli, to nie mojej osobistej, bo mogę raczej stwierdzić, że mi się w życiu udawało, choć nierzadko było to okupione stresem i dużym wysiłkiem, czasem nawet poważnymi kłopotami biznesowymi. W moim przypadku, poczucie krzywdy związane jest z poczuciem niesprawiedliwości społecznej, która z kolei wiąże się z demokracją właśnie, gdyż dla mnie jej miarą jest stosunek rządzących / państwa do mniejszości: każdej mniejszości. W tym wymiarze moje państwo i partie sprawujące w nim władze nigdy nie było dość demokratyczne. Jestem Kaszubą, ale jestem również obywatelem Polski i z obu tych powodów zależy mi na normalności, którą wyznaczają przede wszystkim takie wartości jak praworządność, suwerenność ludzi, społeczny pluralizm, pragmatyzm, współpraca i kompromis.
Odkąd stałem się świadomym obywatelem III Rzeczpospolitej, co stało się to bezpośrednio po demokratycznym przełomie 1989 r. i zbiegło w czasie z moim zaangażowaniem się w narodowe odrodzenie Kaszubów, odtąd męczy mnie, a wręcz mierzi, ta stale powtarzająca się sytuacja w relacjach obywatel-państwo, którą definiują słowa: “to się da załatwić”. Władza wszystko załatwi. Spotkałem się z tym, pełniąc różne funkcje zawodowe i społeczne w urzędach i organizacjach pozarządowych. To jest jedna z największych niewydolności systemu władzy w Polsce. To także powód, dla którego społeczeństwo się dzieli. Jedni mają bowiem znajomych w partiach reprezentujących centrum bądź lewicę, a inni znajdują dobrych wujków w partiach prawicowych. To zaś wykorzystywane jest przez polityków przy okazji różnych kampanii, podczas których próbuje się “załatwić” (również w znaczeniu “uwalić”) sprawy nośne społecznie jak np. związki partnerskie czy religia w szkole. Robi się to bez konsultacji społecznych, za to przy skrajnych emocjach zwolenników i przeciwników.
Podziały społeczne w Polsce muszą zatem być tak głębokie. Będzie tak dopóty, dopóki najpowszechniejszy (w każdym wymiarze życia społecznego) pozostanie system TKM (Teraz Kurwa My): dochodzimy do władzy, więc musimy wyczyścić wszystkich aż do sprzątaczki. Nieważne co kto potrafi, ważne kogo zna. Nie ma się więc czemu dziwić, jeśli za jakiś czas ta druga strona zrobi to samo, manifestując swój triumf poprawianiem oka środkowym palcem. Przykład idzie z góry, ryba psuje się od głowy. Praktyka TKM stosowana jest więc także w organizacjach społecznych. Nie jest obca również tym stowarzyszeniom, które reprezentują społeczność kaszubską.
Skoro jesteśmy na gruncie etnicznym, to w kontekście demokracji stwierdzić należy, że stosunek władz w Polsce do mniejszości narodowych i etnicznych woła o pomstę do nieba! Dość wspomnieć, że najpierw – przez 15 lat – uchwalano ustawę o mniejszościach narodowych i etnicznych, a przez następne 15 lat reglamentuje się środki na ochronę i rozwój tożsamości narodowej i etnicznej 14 mniejszości stanowiących 2% obywateli Polskich na poziomie 0,05 procenta budżetu państwa. Dodajmy do tego jeszcze, że odmawia się uznania za mniejszość etniczną 800 000 Ślązaków, nie ukrywając, iż przyczyną tego są finanse. Właśnie o to chodzi w tej chromej polskiej demokracji: o załatwienie kasy jednym, bądź odmowę jej przekazania innym. Kryteria? Najlepiej kogoś znać. Trzeba kogoś znać. Najlepiej samego prezesa.
Taki system powinien się rozpaść. Nie wyobrażacie sobie tego? To nie jest trudne. Receptą jest stworzenie ludziom warunków do samodecydowania o swojej autonomii. Inaczej mówiąc, decentralizacja w miejsce centralnego zarządzania. Państwo federalne. W Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, w art. 1. zapisano, że “Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”. Niech nim wreszcie się stanie. Niech różni Polacy, różne podejmują decyzje dla dobra swoich regionalnych wspólnot, których Rzeczpospolita Polska stanie się sumą. Przez podział do jedności? Tak to widzę. Przecież ten podział istnieje. Jest Polska zachodnia i Polska wschodnia. Może nigdy nie było jednej Polski? Gdy powstawały nowoczesne narody, po rewolucji francuskiej, państwa polskiego – jako zwornika narodowej sprawy – nie było. Jako obywatele, mamy różną mentalność, różne poczucie prawa, nawet różne systemy geodezyjne w Polsce. Wewnętrzna jednolitość polski jako państwa unitartnego jest mitem, sztucznie podtrzymywanym, okraszonym rzekomą samorządnością województw, powiatów i gmin. Rzekomą, gdyż tak łatwo ją ograniczyć w sytuacjach takich jak obecna pandemia lub nawet ustawami podejmowanymi zwykłą większością w parlamencie, co przede wszystkim wiąże się z permanentnym pozbawianiem samorządów wpływów z podatków.
Proponuję, aby dyskusję o nowej Polsce, nowym jej ustroju, prowadzić w oparciu o kilka podstawowych wartości, które powstały na potrzeby zdefiniowania tak zwanego Interesu Kaszubskiego. Te wskazówki mogą być wzięte pod uwagę także w interesie społeczności innych regionów. Mogą wyznaczać kierunek rozwoju nowoczesnego państwa. Oto one:
Demokracja: władza należy do ludu. Ludzie powinni być w jak największym stopniu zaangażowani w administrację publiczną na każdym jej szczeblu, by czuć się odpowiedzialnymi za region, województwo, powiat czy gminę. Dotyczy to także wsi i dzielnic w miastach. Jeśli społeczności lokalne otrzymają możliwości działania – będą odpowiadały za własną przestrzeń, łatwiej będzie chronić i rozwijać nasz język, kulturę i tożsamość we własnym domu, w Polsce i w zjednoczonej Europie.
Decentralizacja: daje społeczeństwom uprawnienia i zasoby do kształtowania własnego środowiska w jak najlepszy sposób. Dlatego potrzeba więcej władzy dla regionu sfederalizowanego z centrum, autonomicznego samorządu województw, a tym samym silniejszych: Kaszub, Śląska, Wielkopolski, Mazowsza oraz każdego innego miejsca i społeczności w Polsce.
Europejska wspólnotowość: otwarte podejście do świata oznacza patrzenie daleko poza granice naszych regionów i Polski. Właśnie dlatego w interesie wszystkich jest silna, demokratyczna i federalna Europa. Sytuacja międzynarodowa wymaga tego teraz bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości.
Wielokulturowość: należy zawsze poszukiwać tego, co łączy ludzi i czyni świat federacją równych sobie społeczności. Kluczowe znaczenie mają prawa człowieka i szacunek dla innych kultur oraz przekonań. Nowoczesny naród to społeczeństwo otwarte na imigrantów i mniejszości.
Język i kultura: język i kultura przyczyniają się do poczucia własnej tożsamości, a tym samym również do dobrostanu ludzi. Należy wzmacniać tożsamość kaszubską (a także tożsamość dowolnej mniejszości narodowej, etnicznej bądź regionalną polską). Jednocześnie to zaangażowanie na własnym obszarze, w przestrzeni własnego języka i kultury, oznaczać powinno szacunek dla innych żywych języków, gwar i kultur lokalnych.
Przedsiębiorczość: Należy przede wszystkim stwarzać przestrzeń własnej inicjatywie, kreatywności, odpowiedzialności i duchowi przedsiębiorczości, aby człowiek, ludzie i społeczności mogli się optymalnie rozwijać.
Solidarność: nikt nie powinien pozostawać na marginesie społeczeństwa i dlatego należy zachować solidarność, zrozumienie i szacunek: między bogatymi i biednymi, między młodymi i starymi, między zdrowymi i chorymi. Wzajemne więzi muszą być utrzymywane i umacniane.
Zrównoważony rozwój: kierujmy się zasadą trwałej i zrównoważonej konsumpcji. Takiej, która umożliwia realizację zasady sprawiedliwości wewnątrzpokoleniowej i zasady sprawiedliwości międzypokoleniowej. Działajmy tak, by pozostawić zrównoważony świat przyszłym generacjom. Dotyczy to również polityki klimatycznej, która staje się zadaniem pierwszoplanowym.
Jeśli zgodzimy się, co do tego, że po drodze nam z wartościami sformułowanymi w tym tekście, to być może zaakceptujemy także i to, że koniec polskiej demokracji – pogłębiającej podziały społeczne, w której władza nie dzieli się odpowiedzialnością za państwo, która ogranicza wolność jednostki, w której prawa mniejszości zależą od woli większości, w której wybory z pozoru są wolne, a już na pewno nie są równe, w której w obliczu prawa są równi i równiejsi, a sądy nie są niezawisłe – powinien nastąpić jak najszybciej.
dr Artur Jabłoński – pisarz, historyk i językoznawca, aktywista kaszubski, nauczyciel; były starosta pucki i były współprzewodniczący Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych.
Jú vnetka rok sã mjijô, jak jô túwo v Skrze pjisôl wo wugôdënkù z 1996 r., tikajõcim sã kaszëbskjéwo pjisënkù (Pjismò regjonalné abò kaszëbskjé, 04/19/2019). Dalo mje sã téj napjisac: “Jô, Artur Jablonskji – jeden z tëch, co sã pòdpjisalë pòd wugòdõ v spravje pjisënkù z 1996 r., chcã vama pòvjedzec, że fùńdameńtã mòji etnjicznosce je apartni, slovjańskji jãzëk kaszëbskji, jakjéwo znakã je apartnô, klasicznô grafja, jakô nôlepji woddôvô dëcha ë mòvné znankji kaszëbjiznë, mòji rodni/nôrodni mòvë”. Jesz rôz chcã vrocëc do ti témë, żebë wugrúńtovac stanovjiszczã Jerzégò Trédra vszëtkji przez mjã jú rëchli vëzvëskôné argùmeńtë.
Jerzi
Tréder, wuczali jãzëkòznajôrz z Gdúńskjéwo Wuniversitetë,
przez dlúgjé lata bél dbë, że kaszëbjizna je dialektã
pòlskjéwo jãzëka, a póznji – jú pò 1989 r. – gòdzil sã
na vëwodzenjé pòchòdzenjéwo kaszëbskjéwo jãzëka jakno
apartnéwo slovjańskjéwo jãzëka, le nje woprzestôl
pòdsztrëchivac cëskù pòlszczëznë na vszëtkjich vnetka etapach
rozvjicô kaszëbskjéwo jãzëka1.
Jerzi Tréder nje chcôl vzic ë nje vzõn wudzélë v wugòdze z
1996 r. Vnetka 17 lat póznji won to tak kòmentérovôl:
“I
coż w tej ugodzie <ich> – zresztą nie wszystkich – tak
radowało? Euforii z tego powodu nie było, dokonano bowiem tylko
retuszu [zasad pisowni – AJ] ZKP z 1974 r., a <Wskôzë…>2
E. Gołąbka układem bardzo je przypominają. Bodaj najważniejsza
była sama satysfakcja, że zostali dostrzeżeni! Podstawowej
kwestii, która ponoć psuła cały system w brezowiznie3,
jednak nie wprowadzono, czyli ,j’ w funkcji miękkości,
zasadniczej dla zrzeszyńców, wcześniej dla młodokaszubów i
wreszcie samego F. Ceynowy. Pamiętać trzeba, że tego ,j’
domagało się też środowisko ,Tatczëznë’, współtworzące z
ks. F. Gruczą pisownię i język tłumaczenia Ewangelii z 1992 roku;
fakt ten był zresztą najmocniejszym ich argumentem dla takiej
reformy, a dla zwolenników tej translacji był wyzwaniem: jeśli nie
zdołają przeforsować zastosowanej w niej pisowni, to przekład
ulegnie marginalizacji. I tak też się stało!”4
.
Prôvda
je takô, co nó ti wojnje dvúch czësto różnëch sistemóv
grafje, dvúch pòzdrzôdkóv, wo jakjich më dzisô gôdômë, że
jeden je „pòlonocentriczni” a drëgji „kaszëbòcentriczni”,
ten etnjiczni na krótkò dobél v latach 1990-1996, żebë v
wostatni bjôdce przegrac na vôltarzú – chcemë rzec –
aktualnëch pòtrzebóv jinstitúcij takjich jak szkòla, media,
kòscól.
Jerzi
Tréder jakbë pòkazovôl pôlcã, co “Król je nagji”, kjéj
dali pjisze wo wugòdze z 1996 r.: “Ustanowiła wobec [Zasad
pisowni -AJ] ZKP z 1974 r. tylko dwie zmiany: zapis ò,
ù i cze,
dże (za:
czie, dżie),
gdyż <targu> o zapis ã
za ę
nie było, od dawna bowiem istniała umowa, że ta zmiana nastąpi,
jak tylko nadejdzie chwila, gdy nie utrudni to druku książek po
kaszubsku.”5
Czase
mómë takjé, że sedzimë doma przez to pòszëdlo covid-19 ë,
dzãka rozmajitim aktivnoscóm v jinternece, corôz vjici z nas sigô
pò lëteraturã, czëtajõcë na glos dokaze kaszëbskjich pjisarzóv
tvòrzõcëch v różnëch grafjach ë różnim czõdze. Ë czëjã
(czëtajã) jú glose, że “tõ grafjã z tim mjitkjim ,j’ lepji
jidze czëtac”, acz to “v” kòmù bë mjalo przeszkadzac, jeżlë
“w” lepji “pasëje do zaznaczenjô labjalizacëji”, co v
praktisz czëtanim vszëtkò vëchôdô… Në kò jo! Trzeba sã
przënãcëc, nót je pòpróbòvac, le pòtemù njicht nje mdze
żalovôl.
Ólkóma
je téż czëc, że jeden z drëgjim bë chcôl, cobë no “klasiczné
pjismò” dobëlo ë won téj bë móg v njim pjisac ofen, ale pòkji
co jesz Pomerania
takjéwo tekstë nje dô smarõ, a ten abò jini autór(itet?) pôlcã
pògrozi abò prosto pjisze, że je za zgnjili, żebë sã czewos
novéwo wuczëc… Jô to navetka rozmjejã, ale vama vszëtkjima
gôdajã: Wodvôgji! Neta to je dzis vszëtkjéwo svjata pòczõtk ë
kúńc. V tim falú mlodé pjismjono Skra
jistno je “wopjinjotvórczé” jak stôrô Pomerania.
Pamjãtôjta mòje slova: Tak jak jãzëk je fùńdameńtã
etnjicznosce, tak pjismò
je klúczã do nôrodnéwo pòczëcô Kaszëbóv.
1Treder
J., 2013, Od
dialektu do języka,
w: 70 lat
współczesnej polszczyzny. Zjawiska – Procesy –Tendencje.
Księga jubileuszowa dedykowana Profesorowi Janowi Mazurowi,
red. A. Dunin-Dudkowska, A. Małyska, Lublin: Wydawnictwo UMCS)
2Gòłąbk
E, 1997, Wskôzë
kaszëbsczégò pisënkù,
Gdańsk: Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie
3Tak
sã gôdalo v skrócënkù wo Zasadach
pisowni kaszubskiej ZKP
z 1974 r.; skrót pòchôdôł wod nôzwëska drëgjéwo z autorów
ólkóma Jerzégò Trédera – v alfabece pjerszéwo – Edvarda Brezë.
4Treder
J., 2013, Poglądy
Eugeniusza Gołąbka na normalizację kaszubszczyzny,
w: Językowy,
literacki i kulturowy obraz Pomorza,
red. Małgorzata Klinkosz i Zenon Lica, Gdańsk: Wydawnictwo
Uniwersytetu Gdańskiego, s. 41-42.
5Treder
J., 2013, Poglądy
Eugeniusza Gołąbka na normalizację kaszubszczyzny…,
s. 43.
Przed
pięćdziesięcioma laty, 30 grudnia 1969 r., w Toruniu zmarł Jan
Rompski, kaszubski pisarz, etnograf i aktywista, urodzony 8 grudnia
1913 r. w Kartuzach.
Był najmłodszym przedstawicielem ideowo-literackiej grupy
Zrzeszyńców. W środowisku tym wzrastał i kształtował swoje
poglądy od 16 roku życia, współzakładając w 1929 r. Zrzeszenie
Regionalne Kaszubów oraz gazetę „Zrzesz Kaszëbskô”, w której
w 1933 r. debiutował także jako literat. Był żołnierzem Września
1939 i jeńcem w niemieckim obozie. Partyzant TOW Gryf Pomorski i
więzień KL Stuthoff. Współorganizował I Kongres Kaszubski w 1946
r. w Wejherowie i współzakładał Zrzeszenie Kaszubskie w 1956 r. w
Gdańsku. Skończył studia w Toruniu i pracował tam jako etnograf.
W latach 60., inwigilowany przez komunistyczną służbę
bezpieczeństwa i relegowany ze Zrzeszenia Kaszubskiego za rzekomy
separatyzm, w obawie o własny byt wstąpił pod koniec życia do
PZPR. Autor setek wierszy, kilkunastu dramatów, kilku opowiadań i
jednej powieści w języku kaszubskim. Ferdinand Neureiter,
austriacki badacz, twórca „Historii literatury kaszubskiej”
wydanej w języku polskim w 1982 r., napisał o Janie Rompskim, że:
„Należy on bez wątpienia do najwybitniejszych postaci w
literaturze kaszubskiej. Był fanatycznym nacjonalistą kaszubskim i
musiał wiele w życiu wycierpieć z powodu swej bezkompromisowości”.
Niniejszy artykuł jest próbą odpowiedzi na pytanie, co wpłynęło
na twórczą i życiową postawę pisarza oraz jakie przesłanie
można odczytać z tekstów Jana Rompskiego.
Projekt narodowy
Zrzeszyńców
Analizując wybrane
teksty
Jana Rompskiego, należy skonfrontować je z założeniami i
tendencjami epoki, w której pisarz żył, tworzył i działał, a w
szczególności z
myślą sformułowaną przez Zrzeszyńców w latach trzydziestych XX
wieku. To przede wszystkim ich rozumienie roli inteligencji
kaszubskiej – jej przywództwa w procesie kulturowego odrodzenia
Kaszubów – zaważyły na narracji Jana Rompskiego o narodzie
kaszubskim, którą rozpoczął od swojego utrzymanego w duchu
romantyzmu poetyckiego debiutu w 1933 r. i konsekwentnie kontynuował
w twórczości lirycznej i epickiej do końca życia. Literatura Jana
Rompskiego stanowi przemyślany projekt tożsamościowy, którego
credo wyrażało się w twierdzeniu, że Kaszubi mają prawo do
poczucia własnej odrębności narodowej w oparciu o dziedzictwo
Pomorzan: ziemię, język, kulturę, historię, mity i wierzenia, a
jednocześnie są obywatelami Polski i spadkobiercami również jej
dziedzictwa, gdyż czują się częścią lechickiej wspólnoty
zachodniosłowiańskiej: Połabian, Polan i Pomorzan.
Kaszubi – taką
optykę mieli Zrzeszyńcy – utracili swoją państwowość w
średniowieczu. Tymczasem w XX wieku wróciły nadzieje na ziszczenie
się „Testamentu Mestwina”, trzynastowiecznego księcia
wschodniopomorskiego, którego polityczny układ „na przeżycie”
z polskim możnowładcą Przemysłem II, stał się z czasem w
literaturze kaszubskiej symbolem braterstwa dwóch lechickich
narodów: polskiego i kaszubskiego, mających współtworzyć jedno
państwo. Polskie elity, w latach 20. i 30. odradzające państwo
polskie, nie podzielały jednak tych nadziei. Kaszubi nie mogli
liczyć ze strony ówczesnych polskich władz na zrozumienie swoich
narodowych dążeń i aspiracji. Administracja polska dbała przede
wszystkim o jak najszybsze scalenie Pomorza z pozostałymi ziemiami
przyznanymi Polsce po zakończeniu I wojny światowej, a zatem
zależało jej na asymilacji, a nie na podkreślaniu odrębności.
Przybycie polskich urzędników i napływ innych migrantów z Polski,
sprowadzenie Kaszubów do rangi obywateli drugiej kategorii,
wynarodawianie ich nazwane repolonizacją Pomorzan, szykanowanie przy
podziale ziemi w okresie reformy rolnej, a także w dostępie do
miejsc pracy w budującej się Gdyni, oskarżenia o separatyzm, to
najczęściej podnoszone przez rodzimą inteligencję pomorską
przejawy dyskryminacji w latach międzywojennych. Ale były też
inne, jak chociażby przymus pracy nauczycieli Kaszubów na ziemiach
niekaszubskich, co równało się wymuszonej emigracji poza pomorską
ojczyznę.
Jan Rómpskji
Wobec powyższego
część rodzimej inteligencji postanowiła podjąć walkę o prawo
do swej tożsamości. Sytuacja polityczna – przybierająca na sile
polonizacja Kaszubów i negatywny stosunek do ich języka i kultury
zarówno endeków, jak i piłsudczyków – skłoniła działaczy
Zrzeszenia Regionalnego Kaszubów: Aleksandra Labudę, Jana Trepczyka
i Jana Rompskiego oraz zaprzyjaźnionego z nimi gdyńskiego robotnika
Ignacego Szutenberga, do powzięcia decyzji o stworzeniu takiego
odłamu ruchu kaszubskiego, który miał mieć charakter polityczny.
Założona przez nich w 1933 roku gazeta „Zrzesz Kaszëbskô”
była jego organem prasowym. Na jej łamach Zrzeszyńcy tłumaczyli
swój polityczny wybór, pisząc do Kaszubów:
Szukaliście obrony i opieki w różnych partiach i towarzystwach, ale i te nadzieje Was zawiodły. Czy już naprawdę nie ma dla nas Kaszubów żadnej drogi wyjścia, żadnego ratunku? Oto jest tylko jeden ratunek: Pomóc możemy sobie jedynie sami. Jeżeli sami nie stworzymy sobie obrony, to nikt inny nam jej nie da, ani dać nie może. Jeszcze nie jest za późno, ale czas najwyższy, abyśmy nie dali się dłużej tumanić i okłamywać obcym, ale raczej sami zabrali się do pracy nad sobą (cyt. za: Pepliński 1987: 303).
Zrzeszyńcy dążyli
do tego, by Kaszubów, jako naród słowiański, uczynić podmiotem w
polityce państwa polskiego i otworzyć im drogę do współrządzenia
Pomorzem, czego domagali się w słowach:
Żądamy Wolności, Równości Obywatelskiej i Sprawiedliwości. Żądamy na terenie Kaszub urzędników Kaszubów. Żądamy starostów Kaszubów. Żądamy sędziów Kaszubów. Żądamy inspektorów szkolnych Kaszubów (cyt. za: Pepliński 1987: 304).
Swoją determinację Zrzeszyńcy tłumaczyli w artykule Nasz program, na pierwszej stronie numeru okazowego pisma, w następujący sposób:
Głębokie niezrozumienie świata wewnętrznego Kaszubów, spotykane prawie na każdym kroku u braci z innych stron Polski, jest główną przyczyną wszelkiego u nas zła, tą przepaścią dzielnicowości, a zła wola niektórych jednostek jest tegoż drugą przyczyną (cyt. za: Szymikowski 2010: 77).
Początkowo więc droga narodowego odrodzenia Kaszubów wiodła poprzez projekt skierowany do ogółu społeczności kaszubskiej. Redaktorzy i wydawcy pisma „Zrzesz Kaszëbskô” dumnie nazywali je „drogowskazem narodu kaszubskiego”, czy też szkołą „dla spraw ojczystych” i tłumaczyli czytelnikom gazety, dlaczego uważają, iż Kaszubi są narodem (Szymikowski 2010: 130-134). W artykule Zagadnienie odrębności narodu kaszubskiego dali wykładnię własnego rozumienia definicji tego pojęcia. Założyli, że skoro „słowo naród” oznacza „pewną grupę ludzi zjednoczonych w imię własnej przeszłości, związanych interesami doby obecnej i dążących do wspólnych celów na przyszłość”, to nie może być wątpliwości, że Kaszubi te warunki spełniają („Zrzesz Kaszëbskô 1933, r. 1, nr. 30, s. 1). Ponadto to od nich samych, a nie od jakichkolwiek badań naukowych, zależy, jak chcą się określać. Żyją we własnym duchu, przejawiającym się „w odrębnej od polskiej mowie, odrębnych zwyczajach, obyczajach, itp.” („Zrzesz Kaszëbskô 1933, r. 1, nr. 30, s. 2) i mają do tego prawo, które gwarantuje im konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej („Zrzesz Kaszëbskô” 1933, r. 1, nr. 30, s. 2). Upominając się o prawo do życia narodowego dla Kaszubów, Zrzeszyńcy zdawali sobie jednocześnie sprawę z kruchości tego postulatu, gdyż w tekście Nasze słońce i nasze cienie pisali: „Wszyscy Kaszubi wiedzą, że są Kaszubami, ale rzadko który nim jest w samej istocie. Ogół Kaszubów to Kaszubi z nazwy tylko, nieumiejący uzasadnić swej kaszubskości” („Zrzesz Kaszëbskô” 1933, r. 1, nr 36, s. 1).
Po trwającej kilka miesięcy roku 1933 próbie politycznego obudzenia Kaszubów, Zrzeszyńcy zrozumieli, że droga do celu, jakim było odrodzenie narodowe Kaszubów, jest długa i wymaga podjęcia pracy pozytywistycznej przez rzesze przywódców świadomych swej etniczności, uświadomionych historycznie i zdolnych pociągnąć za sobą lud. Nie mogąc stworzyć silnego obozu popierającego proponowany przez nich program, na początku 1934 roku zrezygnowali z wydawania gazety o charakterze li tylko politycznym. Od tego momentu na łamach „Zrzeszë Kaszëbskji” zagościły artykuły o tematyce regionalnej, kulturalnej, społecznej i gospodarczej. Redakcja ogłosiła to w artykule zatytułowanym Kaszubi!: „Podkreślamy, że wycofujemy się zupełnie z p o l i t y k i, gdyż jest ona bez sensu dla Kaszub, skoro nie można jeszcze uprawiać rozumnej, samodzielnej polityki kaszubskiej” („Zrzesz Kaszëbskô” 1934, r. 2, nr 1 [seria II], s 1). Dlaczego nie można? To także wyjaśniała redakcja w cytowanym artykule. Do tego potrzebni są nie Kaszubi „z imienia”, ale Kaszubi z ducha, świadomi swych sił i celów. Należy tu odnotować, że w praktyce Zrzeszyńcy zaczęli szukać oparcia w sanacyjnych władzach. Próbowali nawet włączyć się w budowanie Związku Strzeleckiego w Kartuzach. W gazecie pojawiły się optymistyczne teksty na temat stosunku rządu do Kaszubów. Jednak po przeniesieniach służbowych Trepczyka i Bieszka i konfiskacie nr 17. i 18. pisma z 1934 r. zakończyły się dobre stosunki w relacji pismo – władza, choć przestały się też pojawiać artykuły wprost władzę krytykujące (zob. Szymikowski 2010). To Aleksander Majkowski podpowiedział Zrzeszyńcom nowy kierunek – celem ich działalności było odtąd odnowienie ducha ludu kaszubskiego za pośrednictwem inteligencji. To ona, wewnętrznie odrodzona, miała przyjąć na siebie ciężar walki o odrodzenie narodowe.
Fundament novégo
narodu
Z narracji Jana
Rompskiego, z jego poezji, dramatów, z powieści Wurvanô
spjéva, niepoznanej
jeszcze przez szersze grono czytelników, a także z tekstów
publicystycznych, płynie jasne przesłanie, iż naród kaszubski ma,
ponad wszelką wątpliwość, prawo do samookreślenia kulturowego i
autonomicznej pozycji pośród innych narodów, już nie tylko
słowiańskich, europejskich, ale również w skali całego świata.
Fundamentem tego narodu jest lud – prości Kaszubi bezrefleksyjnie
często przeżywający swą odrębność kulturową. Oświecić ich i
poprowadzić winni ludzie poszukujący „ideału” – prawowierni
wizjonerzy, wręcz fundamentaliści, utopiści i entuzjaści – tacy
jak bohaterowie literaccy wykreowani przez pisarza. Postaci, które
nieustannie walczą o podmiotowość swojego ludu, na którą według
Jana Rompskiego składają się następujące elementy:
język – jako
fakt lingwistyczny, ale także fakt polityczno-społeczny:
język-mówienie, język-pisanie, język-ortografia, język-czytanie,
język-uczenie, język-nauczanie (zob. Kożyczkowska 2019: 86);
morze, ziemia i
lasy – określające własne terytorium i będące jednocześnie
wyjątkowym dziedzictwem, co podkreśla najczęściej w poezji
utrzymanej w duchu romantycznym i neoromantycznym;
odrębna kultura
duchowa i materialna, czasem zderzona z modernistycznymi przemianami
zachodzącymi w świecie, co bohaterów np. dramatów Rompskiego
stawia niejednokrotnie przed koniecznością dokonywania ważkich
wyborów;
wspólna pamięć
historyczna, która powoduje, że np. Aliks z dramatu Vzénjik
Arkonë
rozpoznaje ojczyznę Kaszubów jako Wielkie Pomorze, od linii Noteci
na południu, poprzez ujście Wisły na wschodzie, po wyspę Rugię
na Zachodzie;
obywatelskość,
polegająca na podmiotowym zaangażowaniu się Kaszubów w sprawy
własnej wspólnoty narodowej i państwa polskiego, stanowiącego
sumę kultur regionalnych/narodowych, co wyeksponowane zostało
przez pisarza w szczególny sposób w powieści Wurvanô
spjéva,
której bohaterowie stanęli w obliczu wojennych wyborów, a to w
szczególny sposób skłania ich do określenia życiowych postaw.
Jako świadomy przedstawiciel kaszubskiej inteligencji, Jan Rompski poprzez własne pisarstwo, które miało służyć za medium bliskich mu ideałów, chciał zmieniać Kaszubów, ze zobojętniałych na wyższe, idealistyczne wartości, na odpowiedzialnych za własny byt narodowy. Uważał jednak, że materializm – owo „mieć” – przysłaniał im poznanie dóbr duchowych płynących z własnej kultury – własne „być”. Na łamach „Zrzeszë Kaszëbskji” pisał:
V svjece feleje dejalezmu. Dejalezm, choci rodzi czasem ledzi njekompletnech, kjej je zmjiloni, jednak procimko pchô ledzkosc v remjona vëszsziho żëcô. To je jeho dobrota: rozklivô kulterę dechovą. Dze won żëcé farvji tam wubetk, statecznosc je. Człovjek go muszi mjec, jele straci, traci svoję vortnotę i czëcé rzesznjiho. Dejalezm nji może bëc wobsadłi przez rozem. Ten wostatni nje je skuńczoni i za vjolgji budzi egoizm procimko do dejalezmu, chteren mô znankji altrujisteczni, kjej movjimë wo znjiżonim do bleższi javernotë; bezgreńcovi dejalizm mô znaczenji woglovo ledzkji, nje zveskovni tam, dze jidze nopjervi wo społeczeństvo v państvje czë norodze. (…)
Wu naju dovô sę vjidzec dzisi też gvesni dejalezm. Stvorzel go ruch kaszebskji. Nje je won teli z procesu kulterë intelektualni, jak romantikji choci nje czesto wodervani. To je njebezpjecznota, bo wunjosłi tą możemë zabec wo fundamentach, jakjim je l u d [podkreślenie oryginalne – A.J.]. Nje znaczi to, żebe przednjictvo mjało nagjibac sę czesto do ledu. Nje. Ale do jeho javernote! Ko lud żëje choci njiszszim vëwobrażenjim dejału. Wodepchnjenjé go tvorzi zastojenjé vszëdni tvorznotë, a lud takji razem z jeho wodcama vsadzec be mog v szklaną szafę abo żelazną klodkę i vësłac do muzeum czë jiniho przedstovjecelstva martvotë! Tvorzmë z Ledę, dlo jeho rozklecô! („Zrzesz Kaszëbskô” 1934, r. 2, nr 7, s. 46-47).
[Na świecie brakuje idealizmu. Idealizm choć czasem rodzi ludzi niekompletnych, kiedy jest źle rozumiany, to jednak nade wszystko popycha ludzkość w ramiona wyższych form życia. Jego zasługą jest to, że rozwija kulturę duchową. Tam, gdzie on życie barwi, tam jest pokój i dostatek. Człowiek go musi posiadać, jeśli straci, straci też poczucie własnej wartości i związku z innymi. Idealizm nie może być zniewolony przez realizm. Ten ostatni nie jest uformowany dostatecznie i zbyt wielki rodzi egoizm w przeciwieństwie do idealizmu, który charakteryzuje się cechami altruizmu, kiedy mowa o relacji z bliższą rzeczywistością; bezgraniczny idealizm ma znaczenie ogólnoludzkie, nie szuka zysku tam, gdzie w pierwszej kolejności idzie o społeczeństwo w państwie czy narodzie (…).
U nas można już dziś zauważyć własny idealizm. Stworzył go ruch kaszubski. Nie tyle wziął się on z rozwoju kultury intelektualnej, ile z romantyzmu, choć niezupełnie jest oderwany. Niebezpieczeństwo tego jest takie, że uniesieni romantyzmem możemy zapomnieć o fundamentach, jakie stanowi lud. Bynajmniej nie oznacza to, by liderzy mieli zupełnie nagiąć się do ludu. Nie. Ale do jego rzeczywistości. Przecież lud żyje, choć i z wątłym wyobrażeniem ideału. Odepchnięcie go prowadzi do zatrzymania wszelkiej twórczości, a lud taki wraz z jego liderami mógłby zostać zamknięty w szklanej szafie albo w żelaznej klatce i wysłany do muzeum czy innego wyobrażenia martwoty! Twórzmy z ludem, dla jego rozwoju!]
Siłą ocalającą w walce o odrodzenie i trwanie kaszubskiej wspólnoty była dla J. Rompskiego idea odrębności kulturowo-narodowej. Kwestia jedności kultury polskiej i kaszubskiej, którą podnieśli z początkiem XX w. Młodokaszubi, przestała być celem dla Zrzeszyńców i J. Rompskiego, których w drugiej połowie lat 30. XX w. wyrósł na głównego ideologa ruchu. Pozostawała nim jedność państwowa dwóch odrębnych narodów. Takie poglądy wystarczyły, by przyklejono Zrzeszyńcom łatkę separatyzmu.
W napisanym już po II wojnie światowej, bodaj w 1959 r., artykule Separatyzm czy opozycja? Jan Rompski tak tłumaczy wybór, którego dokonało jego pokolenie: „Prąd nierelacyjny, jaki gotowała Kaszubom administracja państwa stawiał działaczy w niedwuznacznym konflikcie ideowym” (MPiMKP – SJR, sygn. 28, k. 4). Powstanie środowiska Zrzeszyńców (począwszy od Zrzeszenia Regionalnego Kaszubów) i ich projekt ukierunkowany na inteligencję, a za jej przyczyną, na wszystkich Kaszubów, były według J. Rompskiego „reakcją przeciwko temu” (MPiMKP –SJR, sygn. 28, k. 4). Jak pisał: „Niezależne stanowisko Zrzeszowców wobec sanacji, przeciwko mającej na Kaszubach silny wpływ endecji – było zawsze stanowiskiem narażania się oficjalnej polityce, zwłaszcza, że nie miała ona na celu dobra ludu kaszubskiego. Wszelkie gorętsze słowo o sprawie Kaszub, polemika nad historią, filologią kaszubską, jej formą, budziły oskarżenie separatyzmu”. Odpowiadając na pytanie, dlaczego Zrzeszyńcy wybrali własną polityczną drogę „bezwzględną w swej formie i treści” Rompski konkluduje: „Otóż przyjęcie programów partii działających ówcześnie na Kaszubach równało się pogodzeniu i przyjęciu głównych motywów opozycji” (MPiMKP – SJR, sygn. 28, k. 4-6). Tu następuje wyliczenie tego, pod czym nie można było się podpisać:
1. Kaszubi to element państwowo niepewny; 2. Kaszubszczyzna to wartość już muzealna; 3. Wszelkie działanie społeczne, polityczne i kulturalne Kaszubów (…) jest dążeniem separatystycznym; 4. Kaszubi nie mogą stanowić o sobie, o swej kulturze bez bezwzględnego powiązania z jakąkolwiek partią, a przede wszystkim z partią rządzącą; 5. Mowa kaszubska to gwara z przewagą naleciałości niemieckich, to samo z kulturą ludową (MPiMKP – SJR, Sygn. 28, k 4-6).
W swoim projekcie upodmiotowienia inteligencji kaszubskiej Zrzeszyńcy rozwinęli dyskurs skoncentrowany na różnicach etnicznych. Uczynili tak, by: „głos innego po wprowadzeniu go w dyskurs postkolonialny mógł stać się na tyle słyszalny, by osiągnąć gotowość dialogowania z głosem centrum” –jak określa tego typu zjawisko współczesna badaczka literatur mniejszościowych Helena Duć-Fajfer (Duć-Fajfer 2006: 447).
Kaszubi i Polacy
we wspólnym państwie
Charakterystyczne jest to, że w swej narracji Jan Rompski ciągle powraca do postrzegania kaszubskiej tożsamości narodowej w relacji do narodu i państwa polskiego. Czasem widać to w dialogu opartym na obrazowaniu podobieństw, a kiedy indziej znów twórca eksponuje czynniki, które oba narody różnią, przez co demonstruje kaszubską odrębność. Pisarz porównuje lub zderza ze sobą dwa podmioty, które uważa za równe sobie, mając jednocześnie świadomość, że wspólnota narodowa Kaszubów musi o swą podmiotowość nieustannie walczyć.
Dodajmy, że nie bez wpływu na twórczą osobowość i wrażliwość społeczno-polityczną Jana Rompskiego pozostawał fakt, że był z pokolenia, które całą swoją edukację odebrało w polskiej szkole, w dążącym do unifikacji odradzającym się państwie polskim. Z drugiej strony jako młodzieniec miał szczęście spotkać takiego apologetę sprawy kaszubskiej, jakim był Aleksander Majkowski, który pozostał dla Rompskiego autorytetem przez całe życie. Literatura Młodokaszubów, a także środowisko Zrzeszyńców, w którym pisarz znalazł się jako szesnastolatek, nie pozostały bez wpływu na wybory twórcy. Feliks Marszałkowski, sekretarz Aleksandra Majkowskiego, a jednocześnie przecież jeden z przyjaciół autora Wurvani spjévë, po latach tak opisał to, co zaszło w umyśle i sercu Jana Rompskiego: „Kiedyś żądano od niego w szkole znajomości Mickiewicza, Słowackiego, to mu przeszło, pozostał u niego kult Remusa, Ceynowy” (cyt. za: Skwarło 2005: 109).
Trauma jednak pozostała. Pisarz odniósł się do tych osobistych kaszubsko-polskich relacji bezpośrednio w wierszu Lubienié, który opublikowany został w antologii Modra struna (Kiedrowski 1973):
Jedno miôł jem lubienié W szkòłowi knôpa ławie: Czëtac snôżé spiéwanié Pòétów naj ò sławie. Jakbë mie na gùslë grôł, Plachcôl chtos dëszã w tãgach, W malarszczich ją farbach brôł, Jak w Słowacczégò ksãgach… Lërą zarzek Hejka mie! Remùsa kôłpiów szorë Czëł jem nocą w cëchim snie, Jak czejbë grałë bòrë… Zemia w mie tak òdecknie! Bòrënk òdkôrbiém jejich: Kaszëbską chto rozmieje, Niech żëje w spiewach mòjich. (Kiedrowski 1973: 125)
[Jedno miałem kochanie W szkolnej chłopca ławce: Czytać piękne pieśni Poetów naszych o sławie. Jakby mi na gęślach grał, Znaczył ktoś duszę w tęczach, W malarskich ją farbach przedstawiał, Jak w Słowackiego księgach… Lirą oczarował Heyke mnie! Remusa łabędzi głębiny Słyszałem nocą w cichym śnie, Jakby to grały bory… Ziemia obudzi się we mnie! Młodzieniec odpowiedzią ich: Kaszuby kto rozumie, Żyć będzie w pieśniach moich.]
Utwór odczytywać można jako wyznanie literackich pragnień i fascynacji Jana Rompskiego, ale także jako odpowiedź na „pieśni poetów naszych o sławie”, którą „młodzieniec” (bòrénk) podejmie i na nowo wyśpiewa. To deklaracja czynu. Każdy, kto jest świadomym swej ziemi (ojczyzny) Kaszubą, odnajdzie się w tym śpiewie, rozumianym również jako działanie dla rozwoju kaszubskiego języka, tradycji, kultury, narodu.
Zwracam uwagę na słowo „Kaszëbskô” użyte przez poetę w bierniku w wersie: „Kaszëbską chto rozmieje”. W Słowniku gwar kaszubskich na tle kultury ludowej ks. Bernard Sychta zanotował: „Nazwa Kaszëbskô należy do tej samej formacji słowotwórczej, co nazwa Pòlskô” (Sychta 1968: 47). Nie tłumaczy to wszystkiego, choć może wskazywać kierunek, w którym zmierza bohater wiersza. Można przyjąć, że nazwa „Polska” może być dla kogoś tylko konturem na mapie, określeniem geograficznym lub administracyjnym. Dla większości Polaków „Polska” będzie jednak zawsze kojarzyć się z ojczyzną, z państwem, a w czasach, gdy tego państwa nie było, także z symbolem wolności. „Polska” to również ludzie mieszczący się w tym pojęciu – Polacy. Poeta przekonany jest, że takie samo znaczenie ma nazwa „Kaszëbskô” dla Kaszubów. Jan Rompski nie użył słowa „Kaszëbë” – „Kaszuby” w znaczeniu geograficznym, nie sięgnął po wyraz „kaszëbizna” – najczęściej rozumiany jako język, ale szerzej oznaczający również kulturę Kaszubów. Świadomie wybrał wieloznaczeniową „Kaszëbską”. Chciał w ten sposób upodmiotowić Kaszuby i Kaszubów.
Przywołując w wierszu polskiego romantyka Juliusza Słowackiego, Młodokaszubę Leona Heykego i postać literacką – Remusa, a więc bohatera powieści Żëcé ë przigòdë Remùsa młodokaszubskiego lidera Aleksandra Majkowskiego, Rompski nazywa ich wszystkich mianem „Pòétów naj”. Być może jest to wyraz jego utożsamiania się w pewnym okresie życia z tezą o jedności kultury polskiej i kaszubskiej, przykład kolejnej próby wewnętrznego ułożenia kaszubsko-polskich relacji, na podstawie sformułowanego przez Młodokaszubów na początku XX w. hasła „co kaszubskie, to polskie”. Może to być równocześnie wyraz długo niegasnącej wiary pisarza w to, że tęsknoty Kaszubów i Polaków za utraconą wolnością ziszczą się w jednym, wspólnym państwie. Przecież w obliczu tego największego zagrożenia, które przyniósł ze sobą dwudziesty wiek, jakim była II wojna światowa, bohater J. Rompskiego z powieści Wurvanô spjéva deklaruje:
Boli mje kożdo ji rena, bo mom ji żëłë, le krev płenje Pomorzoka, chterną dom ji kjej mdze potrzeb. Leno skomę mom za novą, spravjedlevą, na vzajemni rovnosce pravóc vszetkjich norodov, zbudaceję norodov słovjanskjich, złączoni wunją gospodarczą z jinima norodama svjata. Njech kożdi zgódno ze svojim dëchę klëje kulturę svoję. Njech provadzi svoję politikę zrozmjenjô woglovego dobra. Bële kożdi czeł sę wolni, czeł spravjedlevą wopjekę prava, kjej mdze konjeczni (Wurvanô spjéva, sygn. 3, s. 125)
[Boli mnie
każda jej rana, bo mam jej żyły, tylko krew płynie Pomorzanina,
oddam ją dla niej, jeśli zajdzie taka potrzeba. Pragnę jedynie
nowej, sprawiedliwej, opartej na wzajemnych prawach wszystkich
narodów, ze wspólnotą narodów słowiańskich, złączonej unią
gospodarczą z pozostałymi narodami świata. Niechaj każdy w
zgodzie z własnym duchem kuje swą kulturę. Niechaj prowadzi własną
politykę zrozumienia dobra wspólnego. Byle każdy czuł się wolny,
czuł sprawiedliwą opieką prawa, kiedy zajdzie taka potrzeba.]
Z czasem, gdy mijały
kolejne lata, a pisarz przeżył już pół wieku i skończyła się
druga dekada jego życia w Polsce Ludowej, kwestia współistnienia
dwóch autonomicznych narodów w jednym wspólnym organizmie
państwowym, którą Jan Rompski podnosił w swoich utworach jeszcze
w latach 40., a nawet 50. XX stulecia, przestała być przedmiotem
jego ideowego dyskursu toczonego przezeń w literaturze. Pojawia się
refleksja, która skłania pisarza do ostatecznego skupienia się na
własnej ziemi, ludzie, przyszłych pokoleniach. Do takiej obserwacji
skłania lektura wierszy z tomiku Wiérzte
zebranych
przez Jana Trepczyka i zredagowanych przez Edmunda Puzdrowskiego
(Rompski 1980). Mam na myśli liryki takie, jak: Impresëje,
Do
naji proga,
Za
wrotem
czy Synku
mój miłi.
Za symboliczne, ostateczne pożegnanie z mrzonką o wcieleniu w życie
„Testamentu Mestwina”, uznać chyba należy wiersz zatytułowany
Naji
dukt
(Rompski 1980: 139). Ze względu na jego wymowę, cytuję go w
całości:
Przez Kaszëbë kòchóm cebie, Przez Kaszëbë twòrzã tobie, Przez nie dlô mie môsz le jestã Pòlskò! Nie òdpichôj mie… Jô le mòcnym serca kòchóm Jak mój lud, kórną wiérztą Tczã ce, w sercu ce nie niechóm Pòlskò! Tak lud równak chce… Czó! Dze mòrze graje, Rëczi ë szuńcô, Wëcygô w sztrąd paje W gromistim tuńcu. Stądka szed nowi dlô ce wid. Lãpã tam trzimôl mój lud. Wëzdrzë jak tóniô w sluńcu sklëni, Slëchôj jak chlupkô i jak dërżi W ulubienim swégò lądu W sławie wieczny tegò sztrądu! Pòlskò! Rozmiejesz të ten spiéw? Tëc tam serc je naszëch zéw! Jô milotny spiéwóm chorôł Naj parłãcznëch serc, Co jak słuńce bądze gòrôł Na wiek nie czwierc!… Zdrzë tam dzeckò, zdrzë tam starënk – Splotlë rãce w jeden łãk, To na wôłtôrz twój naj dôrënk, Na ùlżenié twòjëch mãk. Pòkąd wiarë, pòkąd mòwë. Tak mdã turzëł jak mój lud. Przenëkóm jô wszedny mòre, Strzisã Strach, Niewôrto, Trud… Czej’m dzecynné przescyg lata, Zdrzôł jem w nieba chmurny blôs – Chcôł jem nądka duńc do swiata Dobëc dësz snôżëch krôs. Tej mie mòja w sercu zemia, Grużel swòją zmiesza z krwią. Dësza cëchò jakbë stamia, Pierszą spłënã bólu łzą. I jem pòznôł òjczëznã I jem pòznôł co je lud, Swjãtszą sta sã Tatczëzna! Wierzec òprzestôł jem w cud!…
[Przez Kaszuby kocham ciebie Przez Kaszuby tworzę tobie Przez nie dla mnie masz sens bycia Polsko! Nie odpychaj mnie… Ja tylko mocnym sercem kocham Jak mój lud, kornym wierszem Czczę cię, z serca nie wyrzucam Polsko! Tak lud przecież chce… Słuchaj! Gdzie morze gra, Ryczy i grzywy fal wznosi, Wyciąga na brzeg łapy W wielkim tańcu. Stąd wyszło dla ciebie nowe światło. Lampę tam trzymał mój lud. Popatrz jak toń w słońcu lśni, Słuchaj jak pluska i jak drży, Zakochane w swoim lądzie, W wiecznej sławie tego brzegu! Polsko! Czy rozumiesz ten śpiew? Przecież tam jest naszych serc zew! Ja miłości śpiewam chorał Naszych połączonych serc, Która jak słońce będzie palić się Na wiek, nie ćwierć!… Spogląda tam dziecko, spogląda starzec – Ręce splecione w jeden pałąk, To na ołtarz twój nasz podarunek, Dla ulżenia twoich mąk. Dokąd wiary, dokąd języka, Szedł będę tą drogą co mój lud. Przepędzę wszystkie zmory, Zrzucę Strach, Niewarto, Trud… Kiedym dziecinne przeżył lata, Patrzyłem w nieba chmurne spojrzenie – Chciałem tędy dojść do świata, Zdobyć dusz pięknych bogactwa. Wówczas mi moja ziemia w sercu Grudkę swoją zmieszała z krwią. Dusza cicho jakby otępiała Pierwszą spłynęła bólu łzą. I poznałem ojczyznę I poznałem co to lud, Świętszą stała się ojczyzna rodzinna! Przestałem wierzyć w cud!…]
Trudne, może chwilami tragiczne, współistnienie z narodem polskim i w państwie polskim, dla bohatera tego wiersza jest determinowane wolą Kaszubów, którzy trzymali przez wieki „latarnię” nad bałtyckim brzegiem dla Polski. Ta niemal dziecięca wiara we wspólny los, a więc czysta i niewynikająca z wyrachowania, minęła, gdy bohater doznał pierwszego „bólu”, poznawszy, czym jest i jak traktuje go „ojczyzna” – Polska, która nie rozumie jego poświęceń, pracy i śpiewu. Poeta poczuł się przez Polskę odepchnięty. Dlatego „Świętsza stała się” dla niego „Tatczëzna” – ojczyzna rodzinna, niepaństwowa, duchowa – i skończyła się jego wiara w „cud”, którym byłoby współistnienie Kaszubów i Polaków na równych warunkach. W słowach wiersza Naji dukt odnajduję myśl o zatrzymaniu Kaszubów na drodze własnego narodowego rozwoju we wspólnym kaszubsko-polskim państwie i zepchnięciu pomorskich autochtonów do roli mniejszości narodowej w ojczyźnie Polaków.
PS
W
ostatnich dniach grudnia 1969 r.
Jan Rompski dostał ostrego ataku kolki i po dwóch dobach
hospitalizacji zmarł 30 grudnia 1969 r. w szpitalu w Toruniu.
Rodzina chciała go pochować w mieście, w którym studiował i
pracował. W „Ilustrowanym Kurierze Polskim” z 2 stycznia 1970 r.
ukazał się już nawet nekrolog, w którym znalazła się informacja
o pogrzebie zaplanowanym na 3 stycznia na cmentarzu św. Jerzego w
Toruniu. Jednak ostatecznie 5 stycznia 1970 r. Jan Rompski spoczął
na cmentarzu w Kartuzach,
taka była jego ostatnia wola, którą uszanowali przyjaciele
Zrzeszyńcy.
Na konferencji zatytułowanej „Polszczyzna wczoraj i dziś – pamięć, inspiracje, perspektywy”, zorganizowanej z okazji 60-lecia gdańskiego oddziału Towarzystwa Miłośników Języka Polskiego w dniach 21-22 października br., jedna z kilku sekcji poświęcona była językowi kaszubskiemu. Wystąpili na niej językoznawcy z Uniwersytetu Gdańskiego: Danuta Stanulewicz, Hanna Makurat-Snuzik, Marek Cybulski oraz Artur Jabłoński z Dwujęzycznej Prywatnej Szkoły Podstawowej Naja Szkòła w Wejherowie, który podjął próbę odpowiedzi na pytanie „Czy nadanie językowi kaszubskiemu statusu języka regionalnego zamknęło w Polsce dyskusję na temat tego, czy kaszubszczyzna to język czy dialekt?” Artykuł, który publikujemy w Skrze, jest nieco zmienioną wersją tekstu wygłoszonego na konferencji.
Wśród
polonistów i językoznawców w Polsce dość powszechny jest pogląd,
że odkąd w Ustawie
o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym
z dnia 6 stycznia 2005
język kaszubski został uznany za język regionalny, zamknięty
został „toczący się od XIX wieku spór na temat tego, czy jest
to język, czy dialekt”
(Ostrowska 2016: 104, Sagan-Bielawa 2016: 11; zob.: Treder 2013,
Wicherkiewicz 2014, Zieniukowa 2005). Jednocześnie jednak niektórzy
– również i ja chcę do nich dołączyć – wskazują, iż:
„istotnym
problemem terminologicznym jest świadomość definicji języka
regionalnego” (Ostrowska 2016:
104, Sagan-Bielawa 2016: 9-10). Europejska
karta języków regionalnych lub mniejszościowych, a za nią polska
Ustawa
z dnia 6 stycznia 2005 r., podają następującą definicję:
a)
„języki regionalne lub mniejszościowe” oznaczają języki,
które:
(i)
są tradycyjnie używane na określonym terytorium państwa przez
obywateli tego państwa tworzących grupę mniejszą liczebnie od
pozostałej części ludności tego państwa,
(ii)
różnią się od oficjalnego języka (języków) tego państwa, nie
obejmuje to ani dialektów oficjalnego języka (języków) tego
państwa, ani języków migrantów
(EKJRM
art. 1).
W polskim
prawodawstwie termin „języki regionalne” został zaczerpnięty
wprost z praktyki prawnej Republiki Fedaralnej Niemiec, z
nomenklatury obowiązującej w odniesieniu do języka
dolnoniemieckiego (Wicherkiewicz 2014: 234). W językoznawczej
tradycji europejskiej określenie „języki regionalne” ma dość
ugruntowaną pozycję. Funkcjonuje we Francji (langues
régionales)
i we Włoszech (dialetti)
(za: Wicherkiewicz 2014: 78). W filologii polskiej dopiero Alfred
Zaręba w 1988 r. zaproponował, by traktować termin „języki
regionalne” bliskoznacznie z pojęciem „mikrojęzyków
literackich” stosowanym przez Aleksandra Duliczenkę, profesora
katedry
slawistyki Uniwersytetu Tartuskiego w Estonii
(Zaręba 1988: 76-86). Termin
„mikrojęzyk literacki” (Duliczenko 1981), posłużył Diliczence
do nazwania etnolektów postrzeganych jako ogniwo pośrednie pomiędzy
dialektem i językiem, które tradycyjne słowiańskie językoznawstwo
traktuje zwykle jako dialekty, regionalne wersje języka ogólnego.
Mikrojęzyki literackie nawiązują często do starszych tradycji
literackich (gramatyką) i dążą do kodyfikacji. Charakteryzują
się peryferyjnym lub wyspowym charakterem, a ich literatury
prezentują węższą paletę gatunków (zob. Wicherkiewicz 2014:
35-36).
Przed
wejściem w życie regulacji Ustawy z dnia 6 stycznia 2005 r. terminu
”język regionalny”, jak zauważa Mirosława Sagan-Bielawa, „nie
stosowano w wypadku polskiej rzeczywistości językowej w odniesieniu
do kodu mającego być z założenia czymś odmiennym niż język
polski i jego odmiany (gwarowe, regionalne)” (Sagan-Bielawa
2016: 9). W świadomości większości społeczeństwa, w tym także
polonistów, którzy mają przecież olbrzymi wpływ na stan wiedzy
kolejnych pokoleń, funkcjonuje więc inna definicja pojęcia „języka
regionalny”. Różni się ona zasadniczo od definicji prawnej, jak
również tej postulowanej przez Alfreda Zarębę w oparciu o pojęcie
„mikrojęzyk literacki” Aleksandra Duliczenki z lat 80. XX w. i
nie mającą nic wspólnego z terminem „kolateralne języki
regionalne” zaproponowanym już w XXI w. przez Tomasza
Wicherkiewicza.
Określenie
„język regionalny” jest terminem znanym Polakom od połowy
ubiegłego stulecia z klasyfikacji odmian współczesnej polszczyzny
Zenona Klemensiewicza (Klemensiewicz 1953). Obejmuje odmiany gwarowe
języka polskiego. Zgoła inaczej, niż chcieli twórcy definicji z
EKJRM oraz z Ustawy z dnia 6 stycznia 2005 r. Dla Zenona
Klemensiewicza i pokoleń wychowanych na zaproponowanej przez niego
terminologii, „język regionalny” nie jest konkretnym systemem
językowym, ale opartym na tradycji językiem „milionów Polaków,
przede wszystkim chłopów polskich, zwłaszcza starszego i
najstarszego pokolenia” (Klemensiewicz 1982: 369). Polski
językoznawca postulował stosowanie go „w opozycji do języka
ogólnego” (Sagan-Bielawa 2016: 9), będącego „w węższym lub
szerszym zakresie własnością wszystkich wychowanków szkoły
podstawowej” (Klemensiewicz 1982: 369).
Pomimo
prawno-politycznego usankcjonowania, język kaszubski pisany z
przymiotnikiem „regionalny” lub wprost „język regionalny”
bez określenia „kaszubski”, ogołocony jest w ten sposób
istotnego dlań prestiżu. To z kolei może stanowić pożywkę dla
ciągłego odżywania dyskusji język czy dialekt, która tli się
jednak cały czas w Internecie, medium nieobojętnym dla nikogo we
współczesnym świecie. Na przykład językoznawca
Artur Czesak, na pytanie internauty: „Czy
język kaszubski jest dialektem, czy oddzielnym językiem? Docierają
do mnie sprzeczne informacje na ten temat. Proszę o
rozstrzygnięcie.”, odpowiada: „Na gruncie prawnym sprawa jest
oczywista (…). Ustawowy zapis bynajmniej nie rozstrzygnął sporów,
które od z górą stu lat toczone są w kręgach językoznawców,
publicystów, socjologów, historyków, polityków i wielu zwykłych
obywateli. Tzw. „kwestia kaszubska” w polskich kręgach
językoznawczych nie wydaje się zamknięta
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/jezyk-kaszubski;7855.html
Parafrazując
Jadwigą Zieniukową, która napisała, że „[p]ytanie
o status kaszubszczyzny to w istocie pytanie o prestiż tej mowy”
(Zieniukowa 2001), można obecnie stwierdzić, iż pytanie o prestiż
języka kaszubskiego jest w istocie pytaniem o zachowanie i rozwój
kaszubskiego jako języka zagrożonego. Do postawienia tej tezy
skłoniły mnie obserwacje poczynione z jednej strony z punktu
widzenia badacza, a z drugiej spostrzeżenia użytkownika języka
kaszubskiego, nauczyciela tegoż języka w dwujęzycznej szkole
podstawowej Naja Szkòła w Wejherowie oraz współtwórcy “Strategii
rozwoju języka i kultury kaszubskiej” z 2006 r., w której
założono, iż należy “uczynić język kaszubski zdolnym
do trwania i rozwoju” (SORJKK 2006: 9).
W kontekście
rozważań „o prestiżu” języka ważne jest pytanie o stosunek
do niego jego użytkowników (Majewicz 1989; Wicherkiewicz 2014). U
kaszubskich elit językowa samoidentyfikacja widoczna jest od zarania
ich etnicznej emancypacji, którą zapoczątkował w połowie XIX
stulecia Florian Ceynowa, który uznał kaszubski za odrębny język
słowiański i stworzył pierwszy standard literackiej kaszubszczyzny
(zob. Wicherkiewicz 2014: 197, 203). Język kaszubski, przede
wszystkim poprzez literaturę, rozwijali i pielęgnowali
Młodokaszubi, skupieni wokół czasopisma „Gryf”,wydawanego
z przerwami w latach 1908-1934. Następujące po nich pokolenie
Zrzeszyńców od przełomu lat 20. i 30. XX w. widziało potrzebę
oficjalnego uznania kaszubskiego za odrębny język „o uniwersalnym
i (nienazwanym tak jeszcze) potencjalnie polisemiotycznym zakresie
użycia” (Wicherkiewicz 2014: 206).
W okresie
powojennym, pod naciskiem partyjnych władz PRL, ci sami działacze –
zmuszeni do zastąpienia terminu „język kaszubski” pojęciem
„mowa kaszubska” będącego „przełożeniem neutralnego
endolingwonimu kaszubskiego: kaszëbskô mòwa” (Wicherkiewicz
2014: 231) – wydali w 1956 r. Memoriał
grupy inteligencji i pisarzy kaszubskich o położeniu kulturalnym
Kaszub
(zob. Obracht-Prondzyński 2006: 28-33). Zrzeszyńcy przedstawili w
nim postulaty programowe rodzącego się wówczas Zrzeszenia
Kaszubskiego. Na długie lata ustalili „zarys wprowadzonej później
stopniowo w życie wewnętrznej strategii na rzecz »mowy
kaszubskiej«,
która po 1989 r. mogła przerodzić się w strategię na rzecz
»języka
kaszubskiego«
w
wymiarze (nowoczesnego) planowania językowego” (Wicherkiewicz
2014: 230). Symbolicznym zwieńczeniem wysiłków tej grupy było
przetłumaczenie przez ks. Franciszka Gruczę na język kaszubski 4
Ewangelii, wydanych pod tytułem Kaszëbskô
Bjiblejô
na kilka miesięcy przed śmiercią tego ostatniego Zrzeszyńca
(Grucza 1992).
III Rzeczpospolita
dała Kaszubom szansę na własną edukację w państwowym systemie
oświatowym. Nauczanie języka kaszubskiego w szkole rozpoczęło się
we wrześniu 1991 roku (Mistarz 2014). Pierwsze kaszubskie szkoły
powstały w Głodnicy, w gminie Linia (szkoła podstawowa) i w
Brusach (liceum ogólnokształcące). Jednak dopiero po wejściu w
życie Ustawyo
mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym z
dnia 6 stycznia 2005 r., edukacja etniczna – pod
tym pojęciem zawiera się nauka języka kaszubskiego oraz własnej
historii i kultury –
rozwinęła się w sposób znaczący, co wiąże się z ustaleniem
sposobu finansowania nauczania języków mniejszości przyjętego
przez ministerstwo edukacji. Trzy
godziny lekcyjne języka kaszubskiego w tygodniu, nauczanego jako
języka obcego, a także 30 godzin własnej historii i kultury w
klasie V i VI szkoły podstawowej oraz taka sama liczba godzin
lekcyjnych w jednym roku czteroletniego kursu w szkole średniej nie
może satysfakcjonować. Dlatego pojawił się pomysł na kształcenie
dwujęzyczne, pozwalające na głębsze zanurzenie się w języku i
kulturze.
Pomimo tych
wszystkich starań, wśród
osób mających zdecydować o edukacji swoich dzieci, a także pośród
samych uczących się, dość
powszechnie powtarzają się zdania typu: „Ty się uczysz
kaszubskiego? A po co? Ty się angielskiego lepiej ucz!”. Także
wobec takiej postawy, przymiotnik „regionalny” (o proweniencji
bardziej politycznej niż lingwistycznej) użyty w Ustawie
o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym
z 6 stycznia 2005,nie
służy powadze, znaczeniu i roli, jaką Kaszubi (i inni) świadomi
wykorzenienia w konfrontacji z procesami globalizacji i
komercjalizacji winni przypisywać swojemu językowi.
Terminologia
wprowadzona w
Europejskiej
karcie języków regionalnych lub mniejszościowych
oraz polskiej Ustawie
o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym
–
moim zdaniem – ani nie zamknęła jednoznacznie w Polsce dyskusji
„język czy dialekt”, ani nie zapobiegła upośledzaniu języka
kaszubskiego. Mam uzasadnione obawy, że używanie określenia „język
regionalny” w stosunku do kaszubszczyzny, może spowodować z
czasem częściowe lub nawet całkowite wyrugowanie terminu „język
kaszubski” z różnych aktów prawnych (już dziś dzieje się tak
w przypadku rozporządzeń MEN – warto to prześledzić, np.
ROZPORZĄDZENIE
Ministra
Edukacji Narodowej z
dnia 18 sierpnia 2017 r.
w
sprawie warunków i sposobu wykonywania przez przedszkola, szkoły i
placówki publiczne zadań umożliwiających podtrzymywanie poczucia
tożsamości narodowej, etnicznej i językowej uczniów należących
do mniejszości narodowych i etnicznych oraz społeczności
posługującej się językiem regionalnym (Dz.U.
z dnia 30 sierpnia 2017 r.))
To rugowanie pojęcia
„język kaszubski” może wyglądać analogicznie do zjawiska, na
które zwraca uwagę Mirosława Sagan-Bielawa, gdy omawia w jaki
sposób w Ustawie
o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym
ujęci
zostali Kaszubi, których objęto kategorią „Społeczność
posługująca się językiem regionalnym” i gdy pisze jakie są
tego konsekwencje:
[P]o
kilku latach od wprowadzenia nowych przepisów, można zaobserwować
niezamierzony skutek tego rozwiązania w postaci pomijania etnonimu
Kaszuba w urzędowych zestawieniach statystycznych (rodzaj tabu
językowego). O ile zestawienia dotyczące na przykład struktury
zawodowej czy rozmieszczenia społeczności wymienionych w ustawie z
2005 r. swobodnie posługują się odpowiednimi etnonimami Ukraińcy,
Romowie, Białorusini, Niemcy itd., dane dotyczące Kaszubów
tytułuje się w sposób opisowy: język kaszubski, społeczność
posługująca się językiem regionalnym, osoby posługujące się w
kontaktach domowych językiem kaszubskim, społeczność z językiem
kaszubskim itp. Ten sposób określania Kaszubów, który znajdziemy
nie tylko w ustawie o mniejszościach, ale w opracowaniach rządowych
na temat mniejszości narodowych i etnicznych (zob. Charakterystyka
mniejszości, IV Raport 2013), również w raportach z realizacji
postanowień EKJRM (Raport 2010, Raport 2014) wydaje się sugerować,
że język jest jedynym wyznacznikiem odrębności tej grupy
(Sagan-Bielawa 2016: 12-13).
Dzieje się tak,
pomimo że intencją wprowadzenia EKJRM było podkreślenie
europejskiej różnorodności językowej i uregulowanie relacji
między językami silnymi a zagrożonymi (Wicherkiewicz 2014: 344).
Należy bowiem pamiętać, że status języków zależy od wykładni
postanowień państw, które EKJRM ratyfikowały i które mają
ponadto własne akty prawne. W tym kontekście interesujące są
badania Artura Stęplewskiego, który zauważył m.in., iż „Historia
języków narodowych wpisuje się zawsze w dyskurs nacjonalistyczny
i, zgodnie z założeniem, że język stanowi element kultury
narodowej, umieszczona jest w dziejach tego narodu jako wyjątkowy
środek scalający społeczeństwo (…). Rolę rozwoju języka
należałoby zatem umieścić wśród mitów narodowych, podobnie jak
inne symbole, takie jak np. wielcy bohaterowie, przegrane/wygrane
bitwy, barwy i znaki państwowe” (Stęplewski 2018: 69). Badacz
stwierdza, iż taki historycznojęzykowy tok rozumowania „zakłada
istnienie zewnętrznego wroga” (Stęplewski 2018: 71), którym mogą
być np. wszyscy ci gramatycy, językoznawcy, ludzie pióra zajmujący
się językiem, którzy mają inne, nieprzystające do
zinstytucjonalizowanego (państwowego) ujęcia historii, a także
stają się wrogie te odmiany języka, „które nie stały się
podstawą tworzonej normy, standardu państwowego” (Stęplewski
2018: 71). Bazując na własnym doświadczeniu użytkownika języka
kaszubskiego, mogę potwierdzić tezy A. Stęplewskiego, że wiele
aspektów dotyczących wzajemnych relacji języków „narodowych”
(państwowych) z językami „mniej/rzadziej używanymi,
regionalnymi, mniejszościowymi”, można opisać „posługując
się dyskursem postkolonialnym” (Stęplewski 2018: 71). Odnosi się
to np.: „do konieczności potwierdzenia wartości funkcjonalnych i
estetycznych języka X wobec uznanych już, pozostałych języków
(…). Język X przy tym wydaje się niepełnowartościowy bez
udowodnienia jego wielowiekowego rozwoju” (Stęplewski 2018: 72).
Lingwistyczne
definicje języka, jako systemu służącego potrzebie komunikowania
się ludzi między sobą (Zieniukowa 2001: 67), nie są wystarczające
z perspektywy polityki. Stąd i określenie „język regionalny”.
A przecież język kaszubski wpisuje się w
najbardziej powszechną definicję, słowo „język”, które w
polszczyźnie oznacza „system
znaków (prymarnie dźwiękowych, wtórnie pisanych i innych) służący
do porozumiewania się w obrębie danej społeczności. Język jest
tworem społecznym, tj. wspólnym wszystkim członkom danej
społeczności” (Urbańczyk, red. 1978: 136; zob. Polański, red.
1993). Podstawowa rola jaką odgrywa język narzuca
nań konieczność bogacenia się i rozwijania, tak jak w przypadku
języka kaszubskiego a sami Kaszubi stanowią „społeczeństwo,
które osiągnęło znaczny stopień integracji (np. naród)” i
wytworzyli odmianę języka etnicznego, zwaną umownie językiem
ogólnym, który „jest narzędziem porozumiewania się o
największym zasięgu, ponieważ zaspokaja potrzeby komunikacyjne
wszystkich warstw społecznych na danym obszarze (np. jako język
narodowy)” (Wicherkiewicz 2014: 26).
Zakończę
moje rozważania odwołaniem się do książki Adeli
Kożyczkowskiej Kaszubszczyzna.
Pedagogicznie o języku i tożsamości,
która opisuje tradycję
gdańskich badań nad kaszubszczyzną i nad doświadczeniami
językowymi, społecznymi oraz edukacyjnymi Kaszubów. Autorka
przedmiotem swoich badań czyni „wiedzę o kulturze kaszubskiej,
która wytwarzana jest instytucjonalnie i funkcjonuje jako
teoretyczne koncepcje kaszubszczyzny” (Kożyczkowska 2019). Adela
Kożyczkowska wyodrębnia dwie takie koncepcje, które nazywa
teoriami i pisze: „Dają się one rozpoznać jako dwa
konfrontacyjne wobec siebie ujęcia, które nazywam kaszubocentryzmem
i polonocentryzmem. (…) [J]ądrem pierwszej jest uznanie autonomii
języka kaszubskiego, jądrem drugiej jest uznanie jego zależności
od języka polskiego” (Kożyczkowska 2019).
Bibliografia:
Duliczenko
A. D., 1981, Slavjanskie
literaturnye mikrojazyki. Voprosy formirovanija i rozvitija,
Tallin: Valgus.
Klemensiewicz
Z. 1953, O
różnych odmianach współczesnej polszczyzny,
Warszawa: Wydawnictwo
PIW
Klemensiewicz
Z. 1982, O
różnych odmianach współczesnej polszczyzny,
[w:]
Kałkowska A. (oprac.), Składnia,
stylistyka, pedagogika językowa,
Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe, 353–432.
Kożyczkowska
A., 2019, Kaszubszczyzna.
Pedagogicznie o języku i tożsamości,
Gdańsk: Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego.
Majewicz
A.F., 1989, Języki
świata i ich klasyfikowanie,
Warszawa: PWN.
Obracht-Prondzyński
C., 2006, Zjednoczeni
w idei. Pięćdziesiąt lat działalności Zrzeszenia
Kaszubsko-Pomorskiego
(1956-2006),
Gdańsk: Wydawnictwo ZKP.
Ostrowska
K., 2016, „Polskie
gwary na wyginięciu?”, czyli obraz polszczyzny ludowej i
regionalnej w wypowiedziach użytkowników forum.mlingua.pl,
„Rozprawy Komisji Językowej ŁTN”, t. LXIII.
Polański
K., 1993, red., Encyklopedia
językoznawstwa ogólnego,
Warszawa: Wydawnictwo Ossolineum.
Stęplewski
A., 2018., Semioza
pisma. Cyrylica i łacinka w serbskim i chorwackim dyskursie
narodowym na tle słowiańskim,
Poznań: Wydawnictwo Naukowe UAM.
Treder
J., 2013, Kaszubszczyzna
— od dialektu do języka,
[w:]
Dunin-Dudkowska A., Małyska A. (red.), 70
lat współczesnej polszczyzny. Zjawiska — procesy — tendencje.
Księga jubileuszowa dedykowana profesorowi Janowi Mazurowi,
Lublin: Wydawnictwo UMCS, 421–438.
Urbańczyk
S., 1978, red., Encyklopedia
wiedzy o języku polskim,
Wrocław: Zakład Narodowy Ossolińskich.
Wicherkiewicz
T., 2014, Regionalne
języki kolateralne Europy — porównawcze studia przypadku z
polityki językowej,
Poznań: Wydawnictwo Rys.
Zaręba
A., 1988, Literackie
języki regionalne w Polsce,
„Język Polski”, z. 2–3.
Zieniukowa
J., 2001, Ewolucja
poglądów na status kaszubszczyzny,
w: Kaszubszczyzna
– Kaszëbizna,
red. E. Breza, Opole: Uniwersytet Opolski – Instytut Filologii
Polskiej.
Zieniukowa
J., 2005, Kaszubskość
i polskość w komunikacji językowej i świadomości Kaszubów,
[w:]
Drong L., Kalaga W. (red.), Wielokulturowość — postulat i
praktyka, Katowice: Wydawnictwo UŚ, 209–218.
Serwis wykorzystuje pliki cookies do celów statystycznych i technicznych. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Jeśli nie zgadzasz się na użycie ciasteczek, możesz je wyłączyć, korzystając z ustawień przeglądarki.